Niewiele myśląc, nałożyłam sobie nieziemskiego jedzenia zrobionego przez mamę i poszłam do swojego pokoju.
Kocham go! Jest specyficzny, ale w pełni odwzorowuje mnie i mój charakter. Jego wystrój jest w stylu punk. Jeśli ogólnie chodzi o mnie, to bardzo lubię ciemność. Autentycznie. Z a w s z e mam zasłonięte rolety. Jedynym źródłem światła są lampeczki na ścianach i wiecznie zapalone świeczki. A najlepiej takie zapachowe- wiadomo. Wracając do pokoju, praktycznie w całości jest pokryty plakatami rockowych albo metalowych zespołów z lat 60, sztucznym bluszczem i jak wcześniej wspomniałam- lampeczkami. W jego centrum znajduje się ogromne, dwuosobowe łóżko z czarną pościelą, dalej jest moja ulubiona część, czyli szafa. Ogromny czarny mebel również pokrywają plakaty i bluszcz, ale tu chodzi o jego w n ę t r z e. Prawdopodobnie jak każda dziewczyna kocham ubrania. I ogólnie zakupy. No błagam, jaka laska ich nie lubi? Jeśli taka jest, to prawdopodobnie pochodzi z innej planety, bo Ziemia jest raczej zbiorowiskiem miłośników zanieczyszczania świata mikro plastikiem znajdującym się w sztucznie wyprodukowanych tkaninach z których składają się nasze ubrania. Nie lubię wyglądać jak „przeżuty jednorożec", więc moja szafa to w większości grunge, rzadziej goth, ale wiadomo- nie pogardzę zwykłymi jeansami czy moimi ukochanymi Conversami. Po prostu kolory nie są dla mnie i mimo, że ubieram się dosyć ponuro, to i tak zwracam na siebie większą uwagę niż te wszystkie „jednorożce po przejściach". Taki jest mój styl i czuję, że to właśnie on w pełni mnie wyraża. Dalej znajduje się biała tablica na której wypisane są najbardziej elokwentne wulgaryzmy jakie znalazłam w internecie. W pokoju znajduje się również biurko (ciekawe w jakim kolorze?), ogromna komoda pełniąca funkcję biblioteczki oraz półki na wszelkiego rodzaju graty. Podsumowując, ten pokój to jeden wielki harmider, ale mi się to podoba więc nic innym do tego. Dlatego też żadna istota ludzka się tu nie zapuszcza. No tak, poza moją przyjaciółką. Ale tak to każdy się boi... Że coś go tu zje.
Stosunkowo szybko pochłonęłam zawartość mojego talerza, odniosłam go więc do kuchni, a po powrocie do mojego królestwa mroku, zabrałam się za lekcje. Najpierw wypakowałam książki z plecaka, żeby wiedzieć z czym mam do czynienia. Szczerze mówiąc, nie wiem nawet jakie lekcje dzisiaj miałam. Jestem bardzo dobrą uczennicą, ale na lekcjach zwykle odpływam do całkowicie innego świata. Z resztą... Komu chciałoby się siedzieć na nudnej lekcji historii i wlepiać oczy w odsłonięty tyłek profesor Cruise, która nie zadała sobie nawet trudu, żeby kupić ubranie w jej rozmiarze. Zamiast tego wygląda jak szynka wpakowana w siatkę do wędzenia, a my mamy lekcje, których nie zapomnimy przez najbliższych parę lat. Dziwne, że w ogóle ktokolwiek zdaje tego przedmiotu. Bo poza tym, że nasza ukochana historyczka lubi świecić dupą to jeszcze przy okazji stawia oceny, które rujnują średnią wszystkim osobom w tej szkole. Weźmy takiego typowego chłopaka z mojej klasy, przychodzi na lekcje tylko i wyłącznie z myślą, że będzie mógł dołączyć kolejny tyłek do folderu, który został poświęcony naszej cudownej pani profesor. I jak tu się skupić? Ja też bym nie potrafiła. Zwłaszcza, że -nie oszukujmy się- kobieta naprawdę ma czym świecić.
Tak więc z lekcji nie wynoszę nic, ogarniam wszystko w domu. Tam mam chociaż ciszę i spokój, mogę się normalnie skupić i żadne tyłki mnie nie rozpraszają. Ogarnęłam biologię, chemię, angielski i matematykę, a potem zabrałam się za tą nieszczęsną historię. Zrobiłam bardzo ładne notatki, nauczyłam się i zaczęłam pakować plecak na jutro. Gdy otworzyłam pierwszą kieszonkę, moim oczom ukazał się skrawek papieru, na którym widniał dziwny symbol. Na pierwszy rzut oka mogłam powiedzieć, że było to parę rzeczy, których kontury zostały na siebie nałożone. Wyłapałam sznur i kroplę. Nigdy nie byłam dobra w interpretacji sztuki. Chcę iść na medycynę, a nie jakiś szurnięty uniwersytet sztuki współczesnej. Stwierdziłam, że u nas w szkole znalezienie takich karteczek na przykład w plecaku, to standard. Wrzuciłam ją do szuflady i poszłam pod prysznic. W trakcie ciepłej i relaksującej kąpieli, moje myśli krążyły wokół dzisiejszego dnia. Przed oczami miałam rozcięty łuk brwiowy Luke'a Daviesa, łzy mojej przyjaciółki, menelski uśmiech gościa spod bramy i symbol widniejący na nieco pogniecionym skrawku papieru. Zastanawiałam się kto ma władzę nad rzeczami, które spotykają nas każdego dnia. Nigdy nie byłam dobra w tego typu rozkminach... Doszłam do trzech wniosków. Po pierwsze, nie wierzę w boga tylko w przeznaczenie. Po drugie, nadzwyczaj ruszyły mnie łzy przyjaciółki. Po trzecie, może powinnam jednak rozważyć tą szurniętą akademię sztuki współczesnej, bo twarz Luke'a ozdobiona grymasem i odrobiną krwi, to prawdziwe arcydzieło. A ja jestem artystką. Odrobinę walniętą i lubiącą sadyzm, ale nadal artystką.
CZYTASZ
Dancing amond the death: First encounter with a corpse [Lily Grace]
Mystery / ThrillerZwykła dziewczyna o niezwykłych umiejętnościach. Lavender- inteligentna i bardzo zdolna licealistka. Prowadzi życie zwyczajnej nastolatki, do czasu osobliwego spotkania z zakapturzoną postacią. Mimo, że dziewczyna nie zdaje sobie z tego sprawy- wła...