1. Magiczne bliźnięta

3 0 0
                                    

Lily

Wrzask zalał jej usta zaraz po tym, jak zegar ścienny zaczął monotonnie wybijać północ.

Znowu ten koszmar.
Odgarnęła z czoła wilgotne włosy i lekko nieprzytomnie zerknęła na zegar. Westchnęła ciężko, czując jednocześnie, jak jej ciało trawią dreszcze gorąca i zimna na zmianę.
Podniosła się z łóżka i ruszyła po schodach na dół, po chociażby szklankę wody. Stąpała jak mogła najciszej, ale jej brat i tak czekał już na nią w kuchni.
Równie wymięty co ona, z ogromnym kołtunem na głowie, stał w kuchni oparty o blat i powoli popijał gorącą herbatę.
Ziołową, jak wyczuwała po zapachu.
Sięgnęła po resztę, jaka została w dzbanku i drżącą ręką nalała sobie do kubka.
Czuła na sobie to drażniące osądzająco -pytające spojrzenie, ale nie miała zamiaru się odezwać, jeśli on nie zrobi tego pierwszy.
- Co to było tym razem?
Nawet się już nie przejmował. Wystarczyło, że na nią spojrzał, a wiedział co jej się stało. Kolejny raz ta wystraszona, skurczona w wyrazie niemego bólu twarz, nienaturalnie blada, o chorobliwym odcieniu jasnej żółci. Jego siostra wyglądała jak zjawa i gdyby nie to, że wiedział, co jest tego powodem, już dawno zdecydowałby się na zawiezienie jej do szpitala.
- To co zawsze. – westchnęła zdławionym głosem, pocierając oczy, a potem czoło. Zasłoniła usta dłonią, tak jakby się zastanawiała. On odstawił kubek na blat.
- Ile to jeszcze potrwa, co? – jęknęła. - Nie mam już siły.
- A leki?
- Nie działają. – odparła. – Do tego mam głupie wrażenie, że zaczynam mieć omamy.
- Mam zacząć się martwić i szukać jakiegoś ogarniętego oddziału? – prychnął chłopak, upijając łyk. Spojrzała na niego spod byka. Tymczasem herbata, którą popijał Aaron co jakiś czas, zaczęła dziwnie chlupotać w kubku. Po paru sekundach, jakby sama wyskoczyła, rozlewając się na podłodze. Aaron, nic sobie z tego nie robiąc, złapał za ścierkę i zaczął wycierać rozlany napój. Lily wpatrywała się w to, co pozostało z napitku, nie widząc, co myśleć. Co się właśnie stało? Herbata sama... Oj, chyba naprawdę trzeba zacząć szukać lekarza i pomocy.
- Wiem, że chcesz się mnie pozbyć, ale ja mówię poważnie. Coś jest nie tak. Chyba mi się pogarsza od tego niewyspania. – zaczęła, nie dając po sobie poznać, że ten incydent cokolwiek wniósł.
- Co masz na myśli? – spytał, unosząc brew.
- Ciągle widzę twarz. Wciąż tą samą, cały czas. Wszędzie. Zwłaszcza w tafli wody.
- A jest jak te koszmary? Też jest straszna?
- Nie wiem. Nie mam pojęcia. Widzę jak jest zalaną tą ciemnością, widać jej zarys, ale do końca nie mogę zobaczyć kto to jest. Ale poznaję ją, drobne szczegóły są cały czas te same. Włosy, szczęka, szyja... Na policzku ma paskudną bliznę, jakby ktoś przyłożył tam piętno. – skrzywiła się, zapadając we własne myśli.
- To facet czy babka?
- Mężczyzna. – odparła. – Ale żaden z tych którego znam. Jest jednocześnie obcy i znajomy, mam wrażenie, jakbym go znała całe życie, wiesz? – dodała, patrząc na niego umęczonym spojrzeniem. – Gubię się już w tym wszystkim. Te koszmary nie są takie błahe jak się wydaje. Coś jest na rzeczy, coś wymyka mi się spod kontroli. Nie wiem tylko co.
- Nie panikuj. – odparł chłopak. – Spróbuj zasnąć, albo przynajmniej odpocząć.
- Łatwo ci powiedzieć. – westchnęła. – Tobie się nie śnią żadne dziwne rzeczy.
Mało jej wtedy nie powiedział.
Naprawdę mało brakowało, a opowiedziałby jej o małej, białowłosej piękności, którą gonił każdej nocy we śnie. Ale za każdym razem widział tylko jedną cechę jej wyglądu – raz oczy, raz policzki, raz usta... Nigdy całej twarzy.
- Może poprosić kogoś o pomoc?
- Kogo?
- Yvonne.
Dziewczyna zacisnęła usta w niezbyt przyjaznym grymasie. Jej brat dobrze wiedział, jakie ma podejście do tego typu ludzi, ale na tym etapie...
Yvonne była znaną znachorką, niektórzy mówili, że jest czarownicą. Dla niej była najzwyklejszą, choć musiała przyznać, przedsiębiorczą oszustką.
- Nie patrz tak na mnie. – zarechotał, widząc wyraz twarzy siostry. – Myślisz, że skąd mam tą herbatę? Mi pomaga zasnąć.
- Herbata czy ta setka wódki, którą do niej wlałeś? – odparła z przekąsem brunetka. Ciemnowłosy odstawił napój i splótł ręce na piersi.
- Lily. – zaczął, tym razem już poważnie. – Musisz się w końcu wyspać. Nie działają na ciebie leki, więc co szkodzi spróbować? Może właśnie dobra naturalne są rozwiązaniem twojego problemu?
- Pic na wodę. – mruknęła. – Samo mi przejdzie.
- Powtarzasz to już po raz kolejny. Boję się, że jednak tak nie będzie.
- Zobaczysz. – sapnęła, czując już narastające poirytowanie. Może Aaron miał rację? Powinna spróbować, przecież już gorzej nie będzie. Chyba...
- Idę spać. – rzekła i skierowała się do siebie.
W połowie schodów westchnęła jeszcze ciężko, a potem bez nadziei powlekła się do łóżka. Chciała spać i to bardzo. Czuła, że zasypia zanim jeszcze jej głowa dotknęła poduszki.
Te koszmary były udręką. Bała się zasnąć każdego wieczoru, a jak już jej się udało, te mary zaczynały się niemal natychmiast.
Początek był zawsze takim sam.
Stała pośrodku niczego. Otulała ją czerń, niemalże pustka. Potem ta pustka zaczynała się kondensować, skupiać w jakiś ciężki do określenia kształt.
Bała się.
Ten niepokój ją męczył, chociaż sama nie wiedziała, czego się obawiać. Nic jej nie groziło, przynajmniej tak to wyglądało.
Ta pustka, ta samotność... Dlaczego była tak bardzo samotna?
Gdzie jestem?
Dlaczego tu jestem?
Nie jesteś sama.
Kto tu jest?!
Przyjaciel.
Czego ode mnie chcesz?
Pokazać ci przyszłość.

Wtedy po raz pierwszy przyśniło jej się coś absolutnie innego.
Z ciemności wyłonił się kształt. Na początku kulka światła, nieco niebieskiego, potem zaczęła rosnąć. W końcu przybrała kształt ptaka, pięknej, niebieskiej ary. Lily chciała podejść, chciała dotknąć zwierzęcia, ale ono, nim jeszcze zdążyła zrobić cokolwiek, wskazało jej skrzydłem coś po swojej lewej.
Wyrwę, w której zobaczyła mnóstwo obrazów.
Siebie. Podejrzanie nieznajomo – znajome lasy, łąki, brukowany wypolerowanymi kamieniami dziedziniec, bujną roślinność i piękne, choć stare zabudowania w dziwnym stylu. A pośrodku tego wszystkiego... te oczy.
Znów te oczy, przez które nie mogła spać.
Ale tym razem...
Obraz zaczął się klarować wyjątkowo szybko.
Mężczyzna, którego zobaczyła, był ogromny, wysoki, bardzo dobrze zbudowany.
Odziany cały na czarno; włosy mocno ścisnął w wysokiego kuca, przez co jego twarz była jeszcze bardziej pociągła.
To on!
Te czarne, przeszywające oczy, spojrzenie potrafiące topić metal i jednocześnie zamrażać wodę, ściśnięte w niemiłym grymasie wąskie wargi, prosty, niemal królewski nos...
Kim on był?
- Kto to? – spytała, spoglądając na ptaka. Ten przeniósł spojrzenie na obraz w wyrwie.
Twoje przeznaczenie, Naznaczona.
- Poznam go?
Od ciebie będzie zależeć czy on będzie w twoim życiu jako wróg, czy przyjaciel. Jednakże nici waszych żywotów powiązały się już dawno. Dawno zanim powstałem ja, ty, czy świat. Jesteście sobie przeznaczeni. Od was jednak zależeć będzie, czy jako przyjaciele, jako wrogowie, czy jako kochankowie.
Spojrzała na niego po raz ostatni.
- Czemu Naznaczona? – spytała, tym razem nie opuszczając wzroku z postaci przed nią. Zwierzę zaskrzeczało, zamachało skrzydłami w odpowiedzi.
Dziwi mnie, jak mało wiesz.
- A jest powód bym wiedziała?
Jesteś jedną z dziewięciu, ale drugą z dwóch. Tobie przypadło poskromić ten ogień który go pustoszy.- ara wskazała na wizerunek w wyrwie - Kwestia tylko, czy nie zniszczy również ciebie.
- Mów jaśniej. – odparła Lily zrezygnowana. – Jaki ogień? Kim jest reszta?
Dowiesz się, kiedy księżyc pełnią zaleje oko.
- Że co?
Ale wtedy ptak zniknął, tak jak wszystko dookoła.

Woda, która ugasiła gorejący gniew ||1||Where stories live. Discover now