Ubi tu, Caia...

204 44 120
                                    

Anka rozczesała włosy, które ciemnozłotą strugą opadły na plecy. Usiadła w salonie na kanapie, skuliła nogi i okryła się kocem. Było jej zimno, więc dodatkowo rozpaliła w kominku i nalała sobie dużego drinka:
- Twoje zdrowie, Wiktor! I twojego nowego sukcesu. - wzniosła toast ironicznym, podszytym goryczą tonem. - Przez który zapomniałeś o naszych planach.

Nie pierwszy raz zastanawiała się nad sensem swojego małżeństwa. Przed chwilą odebrała telefon od męża, który poinformował ją, że ma spotkanie w interesach i wróci późno:
- Nie czekaj na mnie, kotek - instruował. - Przepraszam. - dodał.

Słysząc tę nieskazitelną uprzejmość była gotowa gryźć i krzyczeć. Pożegnała go spokojnie, jak zawsze, i odłożyła telefon, choć jej oczy ciskały gromy a w duszy rosło rozczarowanie.

Dziś mijało dziesięć lat od ślubu. Mieli we dwoje świętować kolejną rocznicę bycia razem i czerpać z tego przyjemność. Czekała na to od tygodni.
Miała być uroczysta kolacja w eleganckiej restauracji, spacer po ulubionych miejscach a później namiętny i gwałtowny lub satysfakcjonujący i niespieszny seks w zaciszu małżeńskiej sypialni. A na koniec spokojny sen, wprowadzający ich oboje w kolejny rok wspólnego bycia razem. Miał być... razem...

Wpatrzona w żarzące się ogniki w kamiennej obudowie, popijała małymi łyczkami zawartość szklanki i, próbując opanować rozczarowanie, wspominała...

***
Wracając pamięcią do dnia, w którym poznała Wiktora, zawsze odtwarzała w myślach fragment starej młodzieżowej piosenki:

Poznali się w wakacje na Mazurach,
Wśród lasów i wśród jezior tafli fal,
Wyznali sobie miłość o zachodzie słońca...

Zanuciła. Jej "wakacje na Mazurach" działy się w hotelu nad malowniczym jeziorem w małej, turystycznej miejscowości. Podczas wakacji podjęła w nim pracę, by dorobić do kieszonkowego i mieć dodatkowe pieniądze na "ekstrasy": markowe dżinsy, perfumy, modne buty.

Była miła i chętna do nauki nowych obowiązków i wkrótce została zaliczona do wąskiego grona zaufanych pracowników. Najczęściej pracowała w recepcji. I tam właśnie poznała Wiktora. Późnym wieczorem wszedł do hotelowego holu, otrzepując krople deszczu, które osiadły na jego garniturze.

- Wiktor Stawicki - przedstawił się. Kiedy poprosił o klucz, spuściła oczy, zawstydzona jego śmiałym spojrzeniem:
- Proszę! Zdążył pan w ostatniej chwili.
- No cóż, musiałbym nocować pod mostem - uśmiechnął się, ewidentnie próbując z nią flirtować.

- Wystarczyłoby, żeby pan zadzwonił albo wysłał informację o spóźnieniu. Wtedy nie zawieszamy rezerwacji - pouczyła go.
Roześmiał się; ta młoda recepcjonistka, z powagą tłumacząca podstawowe zasady, wydała mu się niezwykle słodka:
- Spotkanie mi się przedłużyło, nie mogłem zadzwonić - wyjaśnił.

Wsiadł do windy i zniknął Ance z oczu; ale ona jeszcze przez długą chwilę rozpamiętywała każdy jego uśmiech, spojrzenie, słowo. Spodobał jej się. Był jak bohaterowie romansów, które czytywały z dziewczynami: przystojny, bogaty, władczy i sprawiał wrażenie faceta, któremu kobiety ścieliły się do stóp.

Przez kilka kolejnych dni flirtował z nią nieustannie. Dowiedziała się, że mężczyzna ma trzydzieści sześć lat, że pracuje w dużej firmie informatycznej na wysokim stanowisku ale właśnie uruchamia własną. Że przyjechał tu na półtora tygodnia, żeby odpocząć po trudnych negocjacjach w sprawie rozwoju swojego nowego przedsięwzięcia.

Słuchała go jak urzeczona, pozwalając wciągnąć się w tę znajomość bez reszty. Wiktor podrywał ją subtelnie a jej serce wykonywało fikołki za każdym razem, gdy go widziała.

Ubi tu, Caia... /Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz