Rozdział LXXIII - Lea

829 145 21
                                    

25 lutego

Rodzice mojego drogiego męża to bardzo ułożeni ludzie. Wilkołaki. Osoby. Słowa nie mają w sumie w tym wypadku wielkiego znaczenia. Myślę o tym za każdym razem, gdy ich odwiedzamy. Moja rodzina nigdy taka nie była, nawet gdy matka jeszcze żyła. A wówczas życie było w sumie sielanką. Gdy jej zabrakło było gorzej, nie potrafię jednak przypomnieć sobie momentu, gdy mogłabym powiedzieć, że było dobrze.

Dlatego też zawsze pragnęłam takiej prawdziwej, pełnej miłości, zrozumienia i akceptacji rodziny. Chciałam sama taką założyć. Wątpiłam, by to się kiedykolwiek udało. W końcu nie znałam takich rodzin. To było tylko wyobrażenie, którego nie mogłam poprzeć nawet jednym przykładem z prawdziwego życia. Nie widziałam zbyt dobrze świata wokół mnie, ale być może właśnie dlatego byłam w stanie dostrzec więcej niż reszta. W końcu każdy próbował zgrywać pozory. Kobiety nie pokazywały swoich siniaków całemu światu. Nie. Ukrywały je. Ale gdy było się dla wszystkich prawie niewidocznym i potrafiło się słuchać, wiedziało się, jak naprawdę wyglądało życie rodzinne sąsiadów.

Te małżeństwa, które wydawały się naprawdę owocne, z czystym domem i gromadką dzieci, były co najmniej... rozczarowujące. Nie było w nich miłości. Było dużo wykorzystywania. Brak zrozumienia. Brak wdzięczności. Przemoc. Złe, okropne, raniące słowa. Modliłam się o to, by moje małżeństwo było inne. Lub by przynajmniej nie było tak złe.

Nikt nie jest idealny. Dlatego zniosłabym pewne wady mojego potencjalnego małżonka z pokorą. Gdyby tylko nie bił zbyt często lub podziękował czasem za moje trudy i nie zdradzał mnie, myślę, że czułbym się szczęściarą. Nie liczyłam na dużo więcej.

Tymczasem... Żyję we śnie. Pięknym śnie, który mam nadzieję, nigdy się nie skończy. Każdy dzień jest doskonały. Oczywiście zdarzały się smutne dni. Stanęliśmy przed pewnymi trudnościami. Przez chwilę myślałam, że to doskonałe życie się skończy. Dostałam jednak tyle wsparcia, że udało mi się to jakoś przezwyciężyć. I dziś... Dziś obudziłam się szczęśliwa, choć zmęczona. I tak jak poprzednie dni, ten był wspaniały.

Gdy wstałam, było już prawie południe, a mój ukochany mąż podał mi śniadanie, mówiąc, że to jego obowiązek, skoro ja byłam na nogach połowę nocy. Posprzątał po śniadaniu, gdy ja szykowałam się do rozpoczęcia dnia. Uczesałam włosy, założyłam ładną, niebieską sukienkę, bo mieliśmy odwiedzić jego rodziców. Dostałam ją od jego matki w prezencie zaledwie kilka dni temu. Nie miałam jeszcze okazji jej założyć. Gdy mój Linadel mnie w niej zobaczył, powiedział, że wyglądam pięknie i ucałował mnie w czoło.

Mój mąż nigdy nie podniósł na mnie ręki. Nigdy nie podniósł na mnie głosu ani nie wypowiedział w moją stronę niemiłego słowa. Zawsze obchodzi się ze mną z delikatnością i czułościach. Nie zmusza mnie do niczego. Dziękuje mi za wszystko, co dla niego zrobię. Docenia mnie. Jest dla mnie wsparciem w trudnych chwilach. Jest mi wierny i nigdy w jego wierność nie zwątpię. Nie gniewa się na mnie, gdy coś mi nie wychodzi. Jest cierpliwy, wyrozumiały, opiekuńczy... Taki o jakim marzyłam.

Oczywiście żadna rodzina nie jest idealna. Nawet ta. Jednak nie mogłabym pragnąć więcej.

Zamyśliłam się nieco nad tym wszystkim i nawet nie zauważyłam, że podsunięto mi miskę zupy niemal pod nos.

- Zjedz, bo mama się obrazi. Już nieco przestygła.

To był głęboki i przyjemny dla ucha głos mojego męża. Zmrużyłam delikatnie oczy, ale nie udało mi się dostrzec, co może znajdować się w misce. Linadel jak zawsze domyślił się, co mi chodzi po głowie.

- To ogórkowa. Jest pyszna. Choć może odrobinę słona, ale lepiej nie mówić tego mamie. Jak zagryziesz chlebem, jest idealna. Ale jeśli chcesz, dodam ci nieco śmietany.

Wilcze Serce IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz