2. Nikt nie może być sędzią we własnej sprawie

240 9 5
                                    

Pierwszy września był dniem, w którym wszystko miało zacząć się na nowo. Sama nie wiedziałam czy byłam na to gotowa. Całymi dniami wmawiałam sobie, że właśnie tego pragnęłam, że byłam gotowa stanąć przed nową rzeczywistością i po prostu się z nią zmierzyć. Zwątpiłam jednak, gdy po przebudzeniu nie miałam siły podnieść się z łóżka.

Leżałam na materacu, beznamiętnie wpatrując się w biały sufit. Ręce złożyłam na klatce piersiowej zupełnie jakbym leżała gdzie indziej i analizowałam swoją marną egzystencję, nie potrafiąc oderwać wzroku od kawałka płyty pokrytego farbą. Nie umiałam znaleźć w sobie wystarczającej ilości energii, żeby wstać. Nie miałam chęci nawet się podnosić. Czułam wewnętrzną niemoc, brak sił, poczucie beznadziejności.

Tego dnia miałam pójść do nowej szkoły, poznać nowych ludzi i bawić się jak każdy inny człowiek w wieku siedemnastu lat. Miałam rozpocząć życie, o którym marzyłam przez tak długi czas. Dlaczego, więc nie miałam odwagi, by stanąć twarzą w twarz ze swoim nowym początkiem?

Czułam się jak ostatni pesymista, gdy walczyłam z samą sobą. Jedna strona zachęcała drugą, by po prostu wstać i wejść w dzień, który mnie czekał. Ta druga jednak wciąż opierała się i twierdziła, że pozostanie w swojej bezpiecznej bańce, z dala od reszty świata, będzie lepszym wyborem niż rzucanie się na głęboką wodę. Tylko, że ja zawsze marzyłam, żeby rzucić się na głęboką wodę nawet jeżeli nie umiałam pływać. Dlaczego, więc gdy miałam na to szansę nie potrafiłam się odważyć?

W końcu się podniosłam. Jednogłośnie, rugając samą siebie za zbyt długą zwłokę. Wstałam z łóżka i w przypływie odwagi wyszłam z pokoju, by wstąpić w dzień, który miał rozpocząć życie na nowo.

I choć czułam w kościach, że wciąż byłam tą samą osobą z całych sił wmawiałam sobie, że od tego dnia byłam zupełnie kim innym. Tak bardzo chciałam wierzyć w to, że rozpoczęcie życia na nowo było możliwe, że przestałam nawet odczuwać jakbym oszukiwała samą siebie.

Kiedy zbiegłam po schodach domu, w kuchni było już tłoczno. Wszyscy kręcili się po pomieszczeniu, szukając dla siebie miejsca. Łapali w dłonie cokolwiek wpadło im w ręce i wyglądali jakby mieli zamiar zjeść śniadanie pędem w drodze do pracy. Nigdy nie widziałam na oczy chaosu jaki nastał tego poranka.

Zmarszczyłam brwi, bo okrzyki, które wydawali z siebie domownicy były co najmniej niepokojące. Nigdy wcześniej nie widziałam siostry mojego ojca w stanie takiego zabiegania i oderwania od rzeczywistości. Biegała po kuchni ubrana w elegancką spódnicę i białą koszulę, włosy miała upięte w koka a pod pachę wepchnęła aktówkę. Poza tym w zębach zagryzała tosta a gdy sięgnęła po kubek z kawą poczułam w powietrzu katastrofę nim zdążyła się wydarzyć.

Zawartość kubka wylała się wprost na śnieżnobiałą koszulę.

Kobieta zawiesiła się na dłuższą chwilę, żeby odprawić wewnątrz siebie modły nad własną duszą. W końcu jednak nie wytrzymała i wrzasnęła, wyrzucając z siebie wszystkie emocje. Kiedy jej wzrok spoczął na mojej twarzy zdążyłam uśmiechnąć się szeroko, nie kryjąc swojego rozbawienia.

- Przyniosę drugą koszulę – zakomunikowałam niemalże od razu, by nie pogłębiać jej frustracji. – Opanujemy sytuację.

- Zesłali nam anioła – podsumowała pod nosem, gdy zniknęłam na schodach.

Weszłam do sypialni wujka i cioci i otworzyłam szafę w poszukiwaniu innej koszuli, którą mogłaby zastąpić poplamioną. Straciłam na to dłuższą chwilę, bo kobieta miała znacznie więcej ubrań niż można by się tego spodziewać po rozmiarze jej szafy. Mebel na pierwszy rzut oka był niewielki, ale mieścił asortyment, który spokojnie mógłby zapełnić przynajmniej dwa butiki.

Nowy początek | wydaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz