Rozdział I

106 1 0
                                    


Mrokiem nieprzeniknionym zasnuta puszcza zdawała się nie mieć kresu, śmiertelną będąc pułapką dla kroczących pośród zdradliwych bagien, nieostrożnych wędrowców. Zwać ich raczej jednak należało szalonymi, aniżeli określać mianem podróżnych. Któż bowiem, przy zdrowych zmysłach będąc i rozumu mając nawet krzynę, w równie niedostępną gęstwinę by się zapuszczał? Nie odwagą było owo zachowanie, lecz waryjactwem, bo żywota pośród dzikich ostępów zbyć było nadzwyczaj snadno. Wystarczył jeden nierozsądnie przestępiony krok, aby zaplętać się w trzęsawiska i losu między wszechobecnymi mokradłami, hańbiąco dokonać – przed czym alarmowały brutalnie wdzierające się w nozdrza, nieprzyjemne wyziewy. Ale puszcza skrywała również inne niebezpieczeństwa. Leśna głusza była wszakże domem dla upiorów i różnorakich pokrak. Zza prastarych, próchniejących drzew i pni, łypały zdradziecko duże rysie, leśne dziady, boruty, rokity, wiły i utopce oraz wszelkie inne straszydła, pragnące umęczonym wojom drogę zmylić i do zguby ich doprowadzić, żeby dusze ludzkie w zaświaty porwać i zniewolić. Znał je, przeklęte mary, Spytko, z opowiadań prababki, która widunką była.

– Tfu! – splunął przez lewę ramię odganiając licho – i wiela mrocznych opowieści o przeróżnych bestyjach ku wieczorowi snuła. Prawiła, że one jeno czykają na nieroztropnych wędrujących, przemierzających nieoznaczone drożyny. Nieustraszonym i dzielnym był, godnym synem swojego rodu, ów Spytko, ale mroczna dzicz, okraszona na dodatek bajaniami poczciwej seniorki, napełniała serce i umysł starego wojownika niewysłowioną grozą. Miecz pewniej ścisnął w potężnej garści, zupełnie jakby obawiał się, że mu się z dłoni wypsnie i uważnie nasłuchiwał. I nagle żal ogarnął rycerza. Ać mówiła, psia mać, matula, żeby na orkę poszedł, to jemu się do bijaczki zachciało! Siedziałby teraz, pacholęcia psocące obserwował albo siał – wszakże odpowiednia ku temu pora była – i prostoduszny wiódł żywot na drewnianym dworzyszczu – wyrzucał sobie w myślach. Namawiała matula! Zaklinała, nieszczęścia mu przywróżając! aż wyskrzeczała nieboga, przeklętą mu dolę!

– Oj dolo! – westchnął i zerknął na człapiącego obok wierzchowca, na którego grzebiecie leżał przełożony przez siodło, poważnie ranny i nieprzytomny rycerz, psia jego mać.

– Marny Twój los paniczyku! – szepnął Spytko – I marny mój, co to nas ze sobą dziwnem przypadkiem powięzał – dodał.

Ać mówiła matula! Nie usłuchał i znów żal go zdjął, że na roli nie ostał jak jeno przodki. Miałby spokój, pacholęcia chował! – pomyślał. Jednak mówiła przeca prababka, że to dole człowieka wybierają, a nie człowiek dole. Widać, tak musiało się przydarzyć. Przęstępował więc uważnie, kroka za krokiem niepewnie stawiając, rezolutny Spytko. Niekiedy zapadał się i ześlizgiwał po rozmiękłym gruncie w błoto powstałe w wyniku rzęsistych ulew, które niedawno nawiedziły ową krainę i wiela miejsc solidnie podtapiły.

– Takiego to mi żywota dole wybrały – wzdychał wojownik, mocno uzdę prowadzonego przezeń wierzchowca ściskając.

Nie znał tych terenów, daleko będąc od doma, miał nadzieję jednakże, iż pościgowi uszli. Umykali wszakże wartko, ani na chwilę odpoczynku nie poprzystając, aż ich zmierzch zastał. Pewnikiem – myślał nie bez racji - goniący Sieciechowi obóz rozbiją, lękając zagubić po nocy wśród puszczy pełnej mar, dziwów i bagien. Tymczasem oni sami brnęli, prąc wprost w serce dziczy, aż do momentu, kiedy rozległa woda zastąpiła im drogę i nie sposób było ją w mroku przebyć. Rzeka musiała wylać, bo dookoła niej powstały duże bajora, a ziemia była namokła i niebezpiecznie osuwała się spod stóp. Zatrzymali się, a woj ostrożnie zdjął druha z konia i ułożył plecami o drzewo. Nieprzytomny rycerz zmarniał zupełnie i ledwie niewielkie oznaki życia dawał. Duch młodziana, jak można było dostrzec, powoli szamotać się przestawał i z losem umarłego godził. Liczyły dole godziny do czasu, kiedy duszę młokosa w zaświaty porwą i pośród zmarłych posadzą. Mający tego świadomość Spytko nie chciał grzebać towarzysza pośród leśnej głuszy, obawiając się, że podobny pochówek mógłby przyjaciela utopcem uczynić lub nawet upiorem. Krześcijański należał się mu obrządek, wszakże dobry był z niego człek i prawy wojownik! Nie zwoli Spytko, aby go tu, niby jakiego psa, w puszczy złożyć! Nie zakopie w zapomnianej mogile pośród drzew! Choćby na plecach miał go nieść, choćby żywota miał w dziczy zbyć! Nie zwoli! myślał i odgrażał się dolom, mocno zaciskając pięści, jakby mocarnym uściskiem pragnął swą własną bezsilność zdusić. Nie zwoli! Nie zwoli przeklętym dolom duszy druha pochwycić w mrok!

Wyprawa krzyżowa dzielnych rycerzy polskichOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz