Wielmoże w klasztorze

9 0 0
                                    


Tymczasem w pobliskim klasztorze schronili się pozostali wielmoże wraz ze swoją służbą. Twarze mieli posępne, a po ich minach sądzić można było, że noszą w myślach jakiś niewysłowiony, naprawdę kłopotliwy do opisania żal. Dali się podejść, jak dzieci, zdrajcy Sieciechowi i wpadli w zastawioną przez palatyna pułapkę. Wyrzucali sobie sami, każdy z osobna i wszyscy razem, że knowań parszywca nie przejrzeli. Żądny władzy wojewoda, który księcia omamił i sam koronę na skroń zamierza pewnikiem założyć, posłużywszy się podstępem, jak kiedyś łotr Bezprym, podszedł śląskich nobilów i krwawo się z nimi rozprawił. Ale jakże inszej się rzecz miała mieć, jeżeli naprzeciw chytrusa stał miałki i mało lotny otrok Zbigniew, pierworodny bękart księcia Włodzisława zrodzony z Prawdzicówny. Ni sprytu ni żadnych zdolności przywódczych przypisać mu się nie da.

Nad jeziorem Gopło, położonym dosłownie przy Kruszwicy, które podczas walk wypełniło się niezliczonymi zwłokami buntowników, prysły marzenia polskich rycerzy o przywróceniu królestwu znaczenia na szachownicy politycznych, dyplomatycznych i zbrojnych walk. Władysław dalej może nosić koronę naznaczoną rządami paluchów Sieciecha, a Polska wciąż dla innych władców pośmiewiskiem jeno zostanie. A oni pamiętali jeszcze króla Bolka i dumę, kiedy pod królewskim sztandarem na wyprawy wojenne jeździli i liczne przywozili z nich zdobycze. Alen wszystek przepadło, kiedy monarcha wszelkie członki mieczem odjął biskupowi Stanisławowi i musiał z królestwa się wynieść, aby przed infamią i podburzonymi przez klechów możnymi uciec.

Aj! Byłby to król co się zowie, żeby nie wspomniane zajście – piękny, w barach rosły, mądry i hojny był z Bolka władca, nie może się z nim równać popychadło i okrutnik Władysław. To były czasy – wzdychali rycerze – kiedy sam papież listy i posłów do króla w Krakowie słał w podzięce nadwiślańskiemu władcy za pomoc w walce z cesarzem Niemiec. Razem łupnia dali Henrykowi, a kiedy ów boso i w worku stał pod bramami Kannosy, pokutę odprawiając za konflikt z Grzegorzem, Bolesław na skronie koronę – przy aprobacie Kościoła i innych królów – przyjmował we wspaniałej, nowo wybudowanej Katedrze Gnieźnieńskiej.

Kłaniały się w pas Polsce inne narody i ich władcy oraz królowie – siostrę Świętosławę Bolko za księcia Czech Wratysława wydał, przed dziesięcioma wiosnami pierwszą królową Czech została. Rodzoną siostrę ojca, która Rusią Kijowską władała razem z mężem Izjasławem, przed ruskimi możnymi bronił i dwukrotnie książęcą parę na tron przywracał, rozbijając w puch ruskich kniaziów i z sutymi łupami ze wschodu raz za razem powracał i brańców przywoził. Władysław, król węgierski w Krakowie się urodził i wychował, pod bacznym okiem Kazimierza dorastając i serdeczną przyjaźń z niewiele starszym Bolkiem zawiązując. Pod względem obyczajów i sposobu bycia niejako stał się Polakiem i po polsku lepiej mówił niźli w przodków mowie. Bolko w polityce wewnętrznej był zdecydowany i do zdobycia silnej władzy dążył.

Kraj rozwijał się, że hej! Rosły miasta, wsie, zbudowano liczne warowne zamki i opactwa benedyktyńskie w Mogilnie, Tyńcu, Wrocławiu i Lubiniu. No i monetę własną bił, pożądaną w świecie! Rosła Polska, a inne kraje marzyły o sojuszu z nią i posłów jednego po drugim słały. Jakąż dumą napawało się rycerstwo, że na czoło narodów Europy nadwiślańskie królestwo się wysuwało! I w jednej chwili wszystek przepadło za sprawą zdrajcy Stanisława i obmierzłych Władysława i Sieciecha oraz ich wyzutych z rozumu i honoru popleczników.

– Parszywce – pluwali rycerze na ziemie słysząc i wypowiadając ich imiona, ale i do siebie pretensje mieli.

No bo jakże można było pozwolić, aby Bolka z Krakowa wywleczono i za nim zdecydowanie nie stanąć. Aj! Nie na ich niezbyt lotne umysły były Sieciecha i klechy knowania. Skołowacieli, kiedy wieść o rozsieczeniu biskupa się po kraju rozeszła, a kiedy się ocknęli już zbyt późno. I po latach, kiedy król już na obcej ziemi umarł, znów zawiedli pozwalając, aby syna Bolesławowego struto z rozkazu przeklętnika wojewody. A byłby Mieszko władcą co się zowie. Języki znał i bystry był jako sokół oraz przewyższał wszystkich szlachetnymi obyczajami i pięknością. Babka Dobraniega, póki żyła, chroniła chłopca, lecz ledwie jej sędziwe oczy się zamknęły i już intrygi wokół młodzieńca zawiązywać zaczęto, aż w końcu haniebnie go zabito. Jakże można było na to zwolić?

– Jakże można było takie dziecko bez opieki pozostawić? – pytali sami siebie wojowie z wyrzutem.

Teraz płacą za swoje zaniedbania i przewiny wstydem za to, że polska królowa Judyta się z Sieciechem w łozinie pokłada, a zaślepiony Władysław ma do nich pełne zaufanie. Marnieje przy okazji królestwo, ustawicznymi sporami między możnymi szarpane, władcy w rzeczywistości nie mając. Marnieją, na ową myśl, również miny rycerzy odpoczywających w środku puszczy w lipcową, mroczną noc. Ledwie ich trzydziestu jest.

Podle siebie siedzą na drewnianych ławach bracia Dalibor, Iwosław i Jaromir, rodu Gryf, którzy mitycznym pół orłem, pół lwem herb swój oznaczają. Dwaj najstarsi małomówni, rośli i dostojni są, zupełnie jak reprezentujący ich stwór. Trzeci w kolei urodzenia Jaromir mowę za nich nadrabia i ozorem miele bez przerwy, ku ustawicznemu strapieniu całej rodziny. Dziś jednak i on milczy, najlepszym przyjacielem jest bowiem rycerza, któren został ranny i o życie się druha się obawia. Martwi się również, jak Mirko zniesie wieść, iż ojca i brata mu zasieczono, kiedy w największym wirze bitwy się znaleźli. O ile jeszcze druh dycha!

Tuż obok Gryfów siedzą Starykonie, pieczętujący się herbem, na którym stary i biały koń ze złotymi kopytami kroczy do przodu, a na środku tułowia czarnym przepasany jest popręgiem. Mówi się, że ród to awanturników i skłonny do przemocy, ale w rzeczywistości są to prawe chłopy, choć nieco zapalczywe. Tutaj jest ich, podobnie jak Gryfów, trójka. Najstarszy zwie się Bratomir, a owo imię doskonale oddaje jego naturę. Jest spokojny, wyważony, mądry i ponad wszystko dba o swoją rodzinę. To dlatego zaczęto się do niego zwracać Domowiec. Jest rosły i ma dumną postawę. Drugi z braci jest jego przeciwieństwem. Ziemowit jest gniewny, zawsze skory do zwady i najmniejsze ledwie uchybienie lub porażka wprawia tego rycerza we wściekłość. Dobry z niego chłop, ale choleryczne ma usposobienie – potrafi rąbnąć skórzanym pasem swoje pacholęcia i kmiotów. Na nerwy szczególnie działa mu jednak ktoś inny.Najmłodszy z braci, nieco dziewczęcy Wszemił o niezwykle delikatnej urodzie i usposobieniu. Nie ma między nimi ni braterskiej ni rodzinnej miłości. Podle nich i inni poczywają – Strzegonie, Nowiny, Toporczyki i Jastrzębce, którzy ze starożytnego, książęcego rodu się wywodzą. Wszyscy smutni, wszyscy zawiedzeni.

Tymczasem jeden z mnichów przybliżył się do nich. Twarz klechy jaśniała w blasku pochodzi. Spojrzał po zebranych ze wzgardą. Nażarli się wszystkim, co by na wiele niedziel dla całej wsi i klasztoru starczało. Nienasyceni, przeklęci wielmoże – pomyślał brat Albert, ale słowa wyrzekł zupełnie inne.

- Wielmożni Panowie. Wieśniacy prawią, że dwóch nobilów widzieli. Młodszy z nich nieprzytomny był i ranny, a starszy wiedźmę ocalił, aby żywot druha zratowała – powiedział mnich. – Myślę, że to może wasi rycerze, o których wczoraj przy wieczerzy prawiliście – dodał.

- Kaj oni są?! Dokąd ich powiodła?! – krzyknął Jaromir. – Musimy po nich iść!

- Pewnikiem siedzą w starym dworzyszczu na skraju lasu, gdzie stary Bołbod mieszkał. To nieopodal, dosłownie dzień drogi. Wskażę wam kierunek – odparł brat Albert.

Zapanowało poruszenie pośród rycerzy, a mnich był wyraźnie zadowolony z ich reakcji i miał nadzieję, że rychło wszyscy ruszą i klasztor przestaną obżerać i gościny nadużywać.


Wyprawa krzyżowa dzielnych rycerzy polskichOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz