8. Źródło mroku.

117 25 56
                                    


Media: Jann - The Letter. ( Każde słowo z tego rozdziało powstało przy tej piosence... jej tekst jest idealnym odzwierciedleniem relacji Maurica z jego ojcem) 


         Nie pobiegł za nim i nie próbował go wzywać ponownie. Rzecz nie była w tym, by go zmusić do kontaktu, a w tym momencie bardzo wątpił, by Milo powinien go z nim utrzymywać.

         Maurice uniósł nieco trzęsącą się dłoń, by zaraz oprzeć ją z powrotem na blacie biurka. Zaciskał szczękę tak mocno, że aż go bolało. Bał się, że gdy odpuści, popłacze się tutaj jak dziecko. A nie mógł. Musiał być twardy, musiał być przykładem. Musiał być nieskazitelny, jako władca Artemii. Władca królestwa, które nie miało szans na pełną niepodległość. Gdyby na tronie był ktoś inny, ktoś bardziej przykładający się do polityki przez te wszystkie lata nauki, gdy był jeszcze książątkiem, który miał pstro w głowie... może wtedy wiedziałby, co robić. Może wtedy wiedziałby jak nie zgubić własnego królestwa, jak nie zranić jedynej osoby, na której zależało mu tak bardzo, że czuł fizyczny ból...

         Ma bycie dobrym synem było już za późno... 

         Chwilę temu składał mu pełną pewności i determinacji obietnicę, a nie powinien był w ogóle się odzywać. Dał mu nadzieję, która dziś została brutalnie zdeptana, zbrukana, sprowadzona do poziomu taniej ladacznicy, obsługującej spoconych, obrzydliwych pijaków w przydrożnej tawernie. Na co im była ta chwila wątłej radości, gdy upadek bolał tak bardzo?

        Przesunął dłońmi po twarzy, jakby chciał zedrzeć sobie z niej skórę, jakby chciał ukarać się ulotnym bólem za to, że był takim nieudacznikiem.

          Wrzasnął, podbiegając do etażerki, z której chwycił wazon, rozbijając go o przeciwległą ścianę. Woda rozprysnęła się razem z odłamkami ceramiki. Przywiędła roślina opadła bez życia na zimną posadzkę, a on utożsamił się z tymi pożółkłymi liśćmi leżącymi żałośnie w kałuży brudnej wody.

         Nie wiedział co robić, a nie mógł zaufać żadnemu z urzędników na tyle, by otwarcie wyrazić swe wątpliwości odnośnie ożenku z Beatrice. Choć czy naprawdę miał jakikolwiek wybór? Lazaria zawierała sojusz z Isztar. Jeśli zacząłby teraz się stawiać skaże swoich poddanych na konflikt, który niepotrzebnie zgarnie wiele żyć i nic nie wniesie. Tak, jak tłumaczył Miłoszowi. Wojna domowa i bardzo szybko ta o większej skali, w której nie będą mieli najmniejszych szans. Mógł jedynie spuścić głowę i podporządkować się Maksymowi, patrząc jak dumna niegdyś Artemia staje się zaledwie hrabstwem Lazarii...

         Wszystko zaś dlatego, że był słaby, niedoświadczony, nieudolny.

         Wziął kilka głębszych, drżących wdechów wyciągnął przed siebie dłonie, które wciąż nieco się trzęsły.

         Zagwarantował mu nietykalność i na tym musiał poprzestać. A przynajmniej póki Miłosz tu był. Ian miał rację, jego wizyty tutaj nigdy nie powinny się wydarzyć i należało to natychmiast ukrócić. Teraz jak na dłoni widział własny egoizm w pragnieniu, by tu został, by tu wracał. Myślał o własnych uczuciach i własnej wygodzie. Nie mógł jednak kłócić się z brutalną prawdą, że dla Miłosza najlepiej byłoby, gdyby nigdy nie pojawił się w Artemii i najlepszym rozwiązaniem nawet teraz będzie, gdy zniknie stąd raz na zawsze. On zaś ożeni się z Beatrice i podda się temu, co nieuchronne, z czym nie był w stanie walczyć.

         Wyszedł z gabinetu, nie zaszczycając nawet przelotnym spojrzeniem dwójki strażników, która już od dłuższej chwili zerkała z zaciekawieniem na zamknięte drzwi. Szedł równym krokiem, a stukot jego butów grzmiał mu w głowie, zlewając się z szumieniem w uszach. To znowu się działo, jednak jakby mocniej. A jeśli w końcu go to zabije? Czy w obecnej sytuacji miało znaczenie, kto zasiadał na tronie? Patrząc z drugiej strony panowanie Filipa zminimalizowałoby ryzyko wojny domowej niemal do zera. Co jednak z najniższą klasą?

Równolegli II: Niech żyje król. ( wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz