[1]

24 6 3
                                    

Działo się to w ponury deszczowy wieczór w mieście zwanym Dworem Fontaine - stolicy regionu Fontaine. Na kamiennym progu jednej z kamienic siedziała Étienne, smukłe dziewczę lat osiemnastu i pół, o szarych oczach i złotych loczkach krótko ściętych. W tych krótkich włosach, ubrana w za duże spodnie ogrodniczki w odcieniu jej oczu wyglądała prawie jak młodzieniec.

Była schowana pod balkonem wiszącym nad progiem, jednak deszcz padał pod kątem, więc jej schronienie nie było zbyt skuteczne. Skulona oparła czoło o kolana. Deszcz spływał po jej zaróżowiałych od zimna policzkach i wyglądało to jakby płakała. Być może właśnie tak było.

Przechodnie biegali w te i we w te, okrywali się płaszczami, rozkładali parasolki - deszcz przyszedł niespodziewanie i każdy chciał się przed nim schronić. Pewien młody dżentelmen w cylindrze i płaszczu stanął przed dziewczyną. Z początku Étienne go nie zauważyła, lecz gdy chłopak wyciągnął w jej stronę czarną parasolkę, zdziwiona tym, że deszcz przestał na nią padać podniosła wzrok.

Chłopak był w jej wieku. Wyglądał przeciętnie, lecz elegancko. Spod jego cylindra wystawała jasna grzywka, za którą ukrywały się wesołe lawendowe oczy.

- Czy wszystko w porządku, mademoiselle? - spytał zatroskany.

Różne emocje przeleciały przez jej umysł i ciało, gdy usłyszała te słowa. Nikt nigdy nie zwrócił się do niej używając zwrotu "mademoiselle". Co więcej, nikt nigdy nie zwrócił się do niej jak do dziewczyny. W rodzinnej wsi zarówno jej ojciec, jak i reszta mieszkańców traktowała ją jak chłopaka. Nawet kupiec, który przejazdem znalazł się w tej małej wsi, gdy został przez nią poproszony o podwózkę, odpowiedział "nie ma problemu, chłopcze".

- Tak - odpowiedziała nieprzekonywująco, wycierając mokrą od deszczu twarz. - Nie... - Zmieniła po chwili zdanie. - Chyba się zgubiłem... Zgubiłam - poprawiła się od razu.

- Nie martw się, pomogę ci - zaproponował ochoczo i wyciągnął do niej dłoń. - Znam to miasto jak własną kieszeń - zapewnił.

- Otrzymałam mieszkanie w spadku po zmarłej ciotce, ale nikt nie wie gdzie leży ulica, na której stoi kamienica której szukam - sprostowała.

- To rzeczywiście brzmi... Niefortunnie - przyznał. - Ale nie martw się - powtórzył po chwili - pomogę ci ją znaleźć.

- Naprawdę? - twarz Étienne natychmiast rozchmurzyła się.

- Oczywiście - pokiwał twierdząco głową. - Podaj mi tylko adres, którego szukasz.

 - Ulica Emille-Richard 11.

- Ach, to nie dziwię się już, dlaczego nikt nie wiedział gdzie to jest - zaśmiał się chłopak. - Jeszcze do niedawna ta ulica nazywała się Lumiere, więc nie wszyscy mieszkańcy przyzwyczaili się do nowej nazwy - wytłumaczył. - Zaprowadzę cię tam - zaproponował i jeszcze bardziej wysunął rękę w jej stronę, dając jej znak, by ją chwyciła.

- Dziękuję monsieur! - wykrzyknęła i mocno się rumieniąc przyjęła jego dłoń.

- No, dość tych grzeczności - zaśmiał się zakłopotany, pomagając jej wstać. - Mów mi Lyney.

- Jestem Étienne, monsieur Lyney - przedstawiła się. Przez twarz chłopaka przeszedł cień zdziwienia, ale nic nie powiedział.

Ruszyli w górę ulicy, a Étienne trzymała trzymała dżentelmena pod rękę, ponieważ sam to zasugerował, tłumacząc że jeśli będą iść bliżej siebie, to na nikogo nie będzie padało. Był to pierwszy raz, gdy dziewczynka kogoś trzymała w ten sposób, więc jej serce biło szybko z nagromadzonych emocji.

- Więc przyjechałaś do ciotki? - zaczął Lyney, chcąc przerwać niekomfortową ciszę.

- Tak. List o spadku dla mnie przyszedł z urzędu. Mój ojciec go schował, a ja przypadkiem go znalazłam i uciekłam z domu.

- Skąd jesteś?

- Z Yvoire, małej wioski na południowym wschodzie. A pan szanowny? Mounsieur miejscowy, prawda?

- Można tak powiedzieć - zaśmiał się serdecznie.

Étienne nie wiedziała co odpowiedzieć, więc znów zapadła niewygodana cisza. Dziewczyna lubiła rozmawiać, ale w rodzinnej wiosce nie miała zbyt wielu okazji do rozwoju relacji międzyludzkich, więc nie była w tym zbyt dobra. Najczęściej rozmawiała ze sklepikarzem. Stary sklepikarz był chyba jedynym mieszkańcem, który traktował Étienne z serdecznością. Ich rozmowy nie były zbyt głębokie. Rozmawiali o pogodzie, o tym jak jej idzie wypasanie bydła, jaki był ruch w jego sklepie, jakie nowe towary przywieziono.

- Ale jeśli by pan wielmożny szukał służby, to niech pan pomyśli o mnie, panie Lyney. Ja żem jest prosta chłopka, mounsieur, ale sprzątać, prać i gotować potrafię - zaoferowała.

- Oh, nie szukam służby - oznajmił zmieszany Lyney.

- I cztery klasy szkoły skończyłam - nie dała za wygraną. - Rachować potrafię, czytać i pisać. I geografię znam!

- Przykro mi Étienne - przerwał jej chłopak. - Nie jestem wielmożnym szlachcicem, za jakiego mnie wzięłaś. Jestem zwykłym magikiem.

Na potwierdzenie tych słów pstryknął palcami, w których zaraz pojawił się mały polny kwiatek, który wręczył towarzyszce.

- Ojej... - westchnęła chłopka przyjmując drżącymi dłońmi delikatny podarunek. Lyney widząc jej smutną minę poczuł, że nie może jej tak zostawić, i musi, musi jej pomóc.

- Nie martw się - powtórzył już po raz trzeci. - Przyjdź jutro o 11.00 na główny rynek, a ja pomogę ci znaleźć pracę - zaproponował. Étienne aż zaświeciły się oczy.

- Merci mounsieur, bardzo dziękuję! - zaczęła się kłaniać w pas. Młodemu dżentelmenowi wydawało się to zabawne, więc uśmiechnął się pod nosem.

Po chwili skręcili w przestronną, lecz miło wyglądającą brukową uliczkę. Na jednej z pięknie przyzdobionych kamienic wisiała szara tabliczka z adresem. "Emille-Richard 11" - przeczytała w myślach Étienne, bo jak powiedziała Lyneyemu, potrafiła czytać.

[ZAWIESZONE] Étienne z Yvoire | Lyney x reader/ocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz