Rozdział 2

165 17 2
                                    

Lily

Mój tata zginął, kiedy miałam czternaście lat. Dla nastolatka utrata rodzica jest naprawdę trudna do przeżycia. Nie zapomnisz tak po prostu o niej, będziesz czuł wszędzie jej zapach, wspomnienia będą zawsze się w twojej głowie pojawiać. Dlatego dzieciaki mają lepiej. Gdy dorosną przestaną pamiętać te niektóre chwile spędzone z nią. Ma to swoje zalety, ale chyba wolałabym pamiętać swojego ojca niż zapomnieć, jak mój brat. A takiego człowieka, szkoda zapominać, mimo bólu i rozpaczy.

Boję się czasami, że zapomnę o nim. Pokój mamy nie będzie pachniał jak kiedyś. Kto wie, może mama postanowi remont zrobić? To by dało jakiś nowy początek. Ale my, Draysonowie, nie potrafimy od tak sobie wszystko zmienić. Nie potrafimy zmienić własnego stylu, przejść jakąś metamorfozę czy może wyprowadzić się. Tu się osadziliśmy i tutaj pozostaniemy.

A jednak, nawet na lekcji nie potrafię się skupić. Historia przemija mi szybciej niż sobie wyobrażałam, a już po trzech godzinach mogę iść do domu. Lekcje zostały odwołane z powodu choroby panującej w szkole. Czy mnie to cieszy? Jak najbardziej. Kogo by to nie cieszyło?

- Idziemy do galerii? - pyta mnie Mona, a ja wzdycham i zerkam na zegarek.

- Mam czas do... Jakiejś siedemnastej. Nie wiem, czy zdążymy.

- No weź! Moja mama cię odwiezie - prosi i zaczyna udawać, nawet nie wiem kogo. - Proszeeee.

- Zgodzę się, ale nie dlatego że jesteś świetną aktorką, bo nie jesteś, ale że ktoś będzie kogo mnie odwieźć.

- „Lilianna Drayson, śliczny kwiatuszek, szczera do bólu, jak Leon Somdhurek" - mówi akcentowanym głosem, a ja zaczynam się śmiać.

- Boże, tylko nie on.

- Ale pasujecie do siebie!

Leon Somdherson (bo tak miał w rzeczywistości) był jednym z klasowych debili w klasie, a przynajmniej ja tak uważam. Wiele razy starał się zabrać mnie gdzieś, ale jednak jeszcze nie udało nam się wybrać odpowiedniego terminu. Może z mojego powodu, ponieważ  zawsze dzień przed pisałam do niego wymyślone wymówki.

- Tak jak kiwi jest warzywem - burczę, a ona klepie mnie w ramię.

- Bo nim nie jest.

- O to mi właśnie chodzi. Nigdy nie będziemy razem.

- Okej okej - mówi i razem piechotą odziemy do galerii, co zajmuje dwadzieścia minut.

Wchodzimy do różnych sklepów, gdzie postanawiam sobie kupić kilka sukienek. Kto wie, lato się zbliża, więc może jakaś impreza się odbędzie? Na jedną namówiła mnie Mona. Choć nie byłam przekonana, bardzo dobrze leżała na moim ciele (przynajmniej tak ona twierdziła). W każdym razie bardzo drogo mnie to wszystko kosztowało.

- Jeztem pewna, że ta fioletowa kiecka będzie dla ciebie kiedyś świętością. Podziękujesz za nią. Poza tym trzeba ci do niej dokupić seksi bieliznę.

- Mona, jakbyś chciała wiedzieć, ja nie chodzę tam gdzie ty - mówię, a ona z szoku otwiera usta.

- Gdybyś chodziła to pewnie każdy by się za tobą oglądał. Jesteś piękna.

Uśmiecham się, ale nie odpowiadam. Zwykle nie wiem na jaką reakcję ludzie ode mnie oczekują. I tak jestem wdzięczna jej za wszystko.

Zerkam na zegarek i zastygam.

- Mona - mówię wystraszonym głosem i przyspieszam kroku. - Jestem spóźniona o pół godziny.

- Spokojnie, moja mama już tak czeka. O, popatrz! - mówi i biegnie w stronę czerwonego bmw.

Słońce Naszą NadziejąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz