Rozdział 3

94 10 0
                                    

Po wstawieniu zdjęć z sesji na strony kancelarii prezydenckiej od razu zaczęła się masa spekulacji na temat zaręczyn czy też ślubu. Ludzie, zawsze potrafili sobie wszystko ułożyć tak, żeby według nich było najlepiej. Szkoda, że nikt nie bierze pod uwagę mojego zdania. A w końcu jestem pierwszą osobą w państwie. Westchnęłam cicho przeglądając swój kalendarz i rozpiskę zajęć. Cudownie... Na dodatek mnóstwo zapytań o wywiady. Niedługo pałac prezydencki zamieni się w centrum dla dziennikarzy. Odłożyłam kalendarz i spojrzałam w stronę ochroniarza.

— Pani prezydent mamy problem. To znaczy... Bo... No... — mężczyzna  zaczął się jąkać nie mogąc sklecić zdania.

— Tak panie Pawle? O co chodzi? Znowu ktoś kogoś gdzieś nie wpuścił? Zapomnieliście odwieźć Fermina na lotnisko? — zapytałam unosząc brwi do góry. 

Nic z tych rzeczy to dopiero będzie hit dnia.

— Ktoś przyniósł pod pałac malutkie dziecko. Dziewczynkę i nie wiemy skąd jest ani kto ją przyniósł — powiedział patrząc na mnie.

— Zaraz, zaraz jak to ktoś przyniósł dziecko do pałacu? Nie wiecie kto i czyje to dziecko? A co my tu nie mamy żadnych kamer? Przecież to pałac prezydencki, panie Pawle litości — westchnęłam przecierając twarz dłońmi.

Witajcie w Polsce, państwie absurdów. Jak to możliwe, że nikt nic nie widział w pałacu prezydenckim.

— Wie pani, bo ta dziewczynka jest trochę do pani podobna — powiedział po chwili mężczyzna a po chwili do ogromnej sali, gdzie siedziałam przy dębowym biurku weszła Pani Marylka z nosidełkiem w ręku.

— Tylko, że to nie jest moje dziecko panie Pawle. No w ciąży nie byłam. Sam pan widział przecież. Proszę sprawdzić kamery. A ja zajmę się naszą małą obywatelką.

— Znalazłam jakiś mały list— powiedziała pani Marylka podając mi kopertę z listem. Byłam bardzo ciekawa co też tam jest. Przyjrzałam się dziewczynce i faktycznie była do mnie trochę podobna.

Otworzyłam kopertę i zmarszczyłam brwi czytając list. To jest chyba jakiś ponury żart? Moja siostra ma córeczkę Martynkę i prosi, żebym się nią zajęła, bo ona nie ma jak. Pomijam już fakt, że nie mam z nią kontaktu, gdzieś tak mniej więcej trzy lata. A nagle zjawia się pod pałacem i podrzuca mi swoją malutką córeczkę.

Zajmij się Martynką proszę. Z tobą będzie miała lepiej. Niczego jej nie zabraknie, ja nie mam pieniędzy, żeby się nią zająć. Wyjeżdżam z Polski, nie szukaj mnie. Masz Fermina razem będziecie super rodziną.

Nie wierzę, po prostu nie wierzę! Jak ludzie mogą łatwo mi układać życie. Ja mam się nią zająć, bo ona wyjeżdża i nie ma pieniędzy. Pieniądze bym jej dała przecież. Dobrze wiem, że nie chodzi o pieniądze tylko o to, że ona wiecznie tylko żyła chwilą. Za grosz nie jest odpowiedzialna i nigdy nie była.

Zdenerwowana wybrałam jej numer chcąc usłyszeć jakieś wyjaśnienia.

— Sofia, do cholery dlaczego przyniosłaś Martynkę do pałacu? Czy ty jesteś normalna?! To jest twoja córka, a nie moja! — krzyknęłam do słuchawki czując złość na siostrę. — Nie ma z tobą kontaktu od trzech lat i nagle podrzucasz mi dziecko do pałacu?— krzyczałam do słuchawki będąc na nią wściekła. Zero odpowiedzialności, zero.

— Nie mogę zajść się Martyną, nie mam pieniędzy i ojciec dziecka się na nas wypiął. A tobie się dobrze powodzi. Ocierplisz sobie wizerunek. Pani prezydentka opiekującą się córeczką siostry jak swoją własną — powiedziała z lekkością do słuchawki jakby to była dyskusja o tym czy idziemy na spacer czy też nie.

— Co? To jest dziecko, rozumiesz? Chrzanić wizerunek. Ona potrzebuje matki a ty ją porzuciłaś, bo facet cię zostawił. Dobrze wiem, że nie chodzi o pieniądze, po prostu nie chcesz wziąć odpowiedzialności za siebie i Martynę. Nigdy nie będziesz dojrzała. Jesteś jak wieczne dziecko — krzyknęłam i rozłączyłam się.

Bezczelność jak można porzucić swoje dziecko i tak po prostu mieć wszystko w poważaniu? Nie wiem nigdy tego nie zrozumiem.

— Pani Alicjo, proszę odwołać moje wszystkie aktywności na dziś. Muszę zająć się moją siostrzenicą — powiedziałam patrząc na szefową swojej kancelarii.

— Cześć Martynko — uśmiechnęłam się do dziewczynki biorąc ją na ręce i przytulając do siebie.

Dziewczynka wtuliła się od razu we mnie ufnie szukając bliskości.

— Nie martw się Martynko, ciocia cię nie zostawi na pastwę losu — powiedziałam przytulając do siebie dziewczynkę.

— Alicja, proszę zadzwoń po lekarza, żeby zbadał Martynkę czy wszystko jest z nią w porządku — powiedziałam przytulając do siebie dziewczynkę.

Zrobiłam zdjęcie dziewczynce i wysłałam Ferminowi.

Do Fermin: Mamy małą lokatorkę w pałacu 🩷

Od Fermin: Jaka piękna księżniczka 🩷 jest podobna do ciebie. 

Do Fermin: Tak, to jest Martynka, córka Sofii. Przyniosła ją do pałacu.

Od Fermin: Co? Jak to? Będę za trzy dni to mi opowiesz. Mamusiu na etacie.

Do Fermin: Fermin nie przeginaj. Przecież jej nie oddam nigdzie. W końcu to moja siostrzenica.

Odłożyłam telefon i położyłam dziewczynkę na łóżku kładąc się obok niej i wpatrując się w jej słodką twarzyczkę.  Czy miałam w tym momencie instynkt macierzyński? Nie  wiem, mam nadzieję, że nie. Jedno dziecko w zupełności wystarczy do ocieplenia wizerunku jak twierdzi Sofia. Przytuliłam dziewczynkę do siebie i uśmiechnęłam się.

— Panie Pawle proszę zabrać panią Baryłkę i pojechać z nią na zakupy dla maluszka nic tu nie mamy — westchnęłam przytulając dziecko do siebie.

Mi Presidenta | Fermin Lopez Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz