Meneo honotris avenente

81 13 79
                                    

Jak (polecam włączyć piosenkę)

Początek roku był męczący. Starałam się skoncentrować się na nauce, by odsunąć od siebie myśli o Eregii, tronie, tajemniczym proroctwie oraz dwóch mężczyznach, którzy zburzyli porządek mego świata. Najczęściej byłam sama, za co byłam niezmiernie wdzięczna. Rodzice sporo podróżowali i pracowali, a ja snułam się od domu na uczelnię i z powrotem, odwlekając porę położenia się do łóżka, jakby to mogło pomóc mi odciąć się od niewyraźnych snów.

Pewnej nocy położyłam się wyjątkowo późno. Sen przyszedł natychmiast, jakby chciał zdążyć przed pierwszymi promieniami świtu.

Nie pamiętałam już, kiedy ostatnim razem mój sen nie dotyczył Emerencji lub Eregii. Jednak teraz nigdzie nie było mojej matki. Rozejrzałam się. Znajdowałam się na leśnej polanie. Było ciemno, choć zza chmur wyglądały sierpy dwóch księżyców. W ich wątłym świetle drzewa wokoło przybierały najróżniejsze, przerażające kształty. Poczułam się jak w filmie Tima Burtona. Przeczuwałam, że czai się tu coś złego. Odczuwałam silną potrzebę ucieczki. Zrobiłam krok i nadepnęłam na coś, co przeszkadzało mi w chodzeniu. Spojrzałam w dół.

Byłam ubrana w karmazynową suknię z lejącego materiału. Rękawy i rąbek sukni obszyto złotą nicią, a gors był ozdobiony efektownym sznurowaniem. Na szyi miałam medalion. Wprawiony w niego krwistoczerwony kamień był otoczony perłami. Wystawiłam stopę. Przyjrzałam się skórzanym butom. Na szczęście wyglądały zwyczajnie i, o dziwo, były wygodne.

Nagle wzdrygnęłam się. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Usilnie starałam się nie dopuścić do siebie niebezpiecznej myśli, że kiedy ostatni raz tak było, zostałam zaatakowana przez demona.

— Hasam nocą po lesie w sukni balowej... — mruknęłam, by dodać sobie animuszu. — Do czego to doszło?

Podskoczyłam, usłyszawszy trzask łamanej gałęzi. Natychmiast obróciłam się na pięcie i wyciągnęłam przed siebie miecz. Miecz?! Skąd w mojej ręce wziął się miecz?

Nie miałam czasu na zastanawianie się, gdyż spomiędzy drzew wyszło jakieś stworzenie. Popatrzyło na mnie lśniącymi ślepiami i wyszczerzyło kły. Zwierzę warknęło raz, drugi, dźwięk przypominał rodzący się gdzieś głęboko bulgot. Kreatura budową przypominała charta rosyjskiego, ale czułam, że monstrum nie jest zwykłym psem. Jego sierść była szarawa, długa i zmierzwiona, jakby zlepiona krwią. W blasku księżyca posoka połyskiwała na czarno. Długi pysk wykrzywiał okrutny grymas, myślące spojrzenie przeszywało mnie na wskroś.

Patrzyłam na stworzenie, nie mogąc odwrócić od niego wzroku. Ohyda z niego bijąca wstrząsnęła mną. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Przecież to niemożliwe, by zwierzę miało ludzkie oczy. To po prostu niemożliwe.

Czas stanął w miejscu.

Umysł podpowiadał mi jedną myśl: wilkołak.

Tylko że one nie istniały.

Chociaż to samo mogłam powiedzieć o umarłych aniołach.

Stwór wykonał pierwszy krok w moją stronę. Cofnęłam się gwałtownie, omal nie przewracając się o korzeń. Wolną ręką złapałam się gałęzi drzewa. Mój miecz zahaczył ostrzem o suknię, rozdzierając ją tuż przy ziemi. Gdy spróbowałam odzyskać równowagę, kątem oka zauważyłam świecące punkty kilkanaście metrów za sobą. Otaczają mnie.

Niewiele myśląc zerwałam się do biegu. Uciekałam, mijając kolejne drzewa. Nie znałam tego lasu, miałam na sobą niewygodną i niepraktyczną suknię, a miecz ciążył mi w ręce. Mimo to nie zamierzałam go porzucać, ponieważ mógł okazać się jedyną nadzieją, gdyby doszło do walki. Skręciłam nagle, by uniknąć zębów jednego ze stworów. Uderzyłam go mocno płaską stroną ostrza. Potwór zaskomlał, gdy broń dotknęła jego ciała.

TOM II. Dziedziczka Pierwszego ŚwiataWhere stories live. Discover now