Rozdział 14

108 6 3
                                    


*Pov' s Esme*

              Kiedy cała nasza gromadka zebrała się do jadalni, pani domu przekazała nam listy w których były nasze wyniki SUMÓW, znaczy moje i bliźniaków a Percy' ego OWUMENTÓW. Było to trochę stresujące, przynajmniej dla mnie. Chciałam mieć wysoki wynik z eliksirów i zdać transmutacje.

- I jak wam poszło dzieciaki? – zapytał ojciec rudych biorąc od George' a pergamin z wynikami. – No proszę, obrona, zaklęcia i transmutacja poszły wam bardzo dobrze. No reszta... zostawia sobie trochę do życzenia – skończył i oddał Georgiemu kartkę. Fred miał identycznie, zdał tylko 3 przedmioty.

- A ty Esme? Ja ci poszło? – zapytała kobieta biorąc ode mnie kartkę – No! Brawo! Eliksiry i obrona wybitny! – chwaliła kobieta. – Niestety transmutacja ci nie poszła ale to nic, i tak masz lepsze oceny od tych łobuzów – popatrzyła na bliźniaków.

- No ale mamo... - mruknął George.

- To nic nie znaczy Pani Weasley, chłopakom o wiele lepiej poszło w praktyce na obronie i sądzę, że to jest ważniejsze niż egzamin teoretyczny, który największa pokraka może napisać – broniłam chłopaków. Kobieta za dużo od nich wymagała a im? Im wystarczało to co mieli.

- Niech ci będzie Esme – uśmiechnęła się.

- Mamo o co chodzi z tym, że mamy mieć szaty wyjściowe? – zapytał Ron sprawdzając po raz setny czy w jego i Harrego liście jest tak samo napisane.

- Nie wiem, ale jak chcą to trzeba przywieść – odpowiedziała kobieta. – Dobra, odłóżcie to na razie do koszyka na listy i siadajcie do stołu bo wam jajecznica wystygnie – zrobiliśmy co kazała i każdy nałożył sobie porcje jajek. Mimo to, nikt nie mógł zapomnieć o dopisku McGonagall w liście. „Obowiązują szaty wyjściowe" O co chodziło?

              W końcu mogliśmy wrócić do naszego ulubionego miejsca zwanego Hogwartem. Najbardziej bolało nas to, że nie spotkaliśmy się i już raczej się nie spotkamy w pełnym składzie. Brak Nevady, szczególnie na początku, odbijał się na nas wszystkich a najbardziej na Georgu. Z upływem czasu zrozumieliśmy co się stało, jednak teraz, kiedy miejsce blondynki było zajęte przez torbę Jordana coś we mnie pękło... Przygnębiona siedziałam na swoim miejscu obok okna i ani razu się nie odezwałam. Jedyne co czułam to dotyk Freda na swojej dłoni a po nim krzyk Lee.

- To wy jesteście razem!?!? I ja nic nie wiem?! – wykrzyczał gryfon, kiedy w końcu zauważył nasze dłonie.

- Tak wyszło – mruknęłam ponuro nie spoglądając nawet na towarzyszy.

- Esmie? Wszystko git? – zapytał zatroskany Fred.

- Tak... Idę się przejść – po czym wstałam i bez słowa wyszłam z przedziału. Nie wiedziałam gdzie chciałam iść. W sumie, nikt nigdy nie wie gdzie ma iść. Ruszyłam przed siebie i nawet nie zauważyłam jak dostałam się do wagonów ślizgonów. To był chyba najgorszy pomysł w moim wydaniu, ale w tamtym momencie nie myślałam racjonalnie ani z głową.

- No proszę, proszę... Kogo moje oczy widzą? – usłyszałam nagle za sobą. – Odważna, żeby pchać się w gniazdo węży. Widać, że Gryffindor.

- Odwal się Zabini – prychnęłam, obracając się. Mojemu spojrzeniu ukazał się nie kto inny a jeden z bandy Malfoya. Był to wysoki, mniej więcej takiego samego wzrostu co Fred, chłopak o ciemnym kolorze skóry i czarnych, krótkich włosach.

- Wybacz Blyssen, ale jesteś w wagonie Slytherinu, więc jakby to ci powiedzieć – zbliżył się. – Nie możesz mi tu nic zrobić...

- Zostaw ją Blaise – odezwał się znany mi głos. Malfoy.

- Draco ty siebie słyszysz? Chyba nie pozwolisz... - ale nie dane mu było skończyć, bo jego ciemne oczy napotkały zimny wzrok blondyna. – Jak chcesz...

- Lepiej stąd idź Blyssen. Pewnie Weasley się zamartwia – mruknął patrząc na mnie ostatni raz i siadając na swoim miejscu. Skąd on wiedział? Po chwili ruszyłam w stronę wyjścia i szłam dalej po różnych wagonach i przedziałach. Nie chciałam wracać do jednego z nich na których od pierwszej klasy były wyryte nasze inicjały. Naszej całej piątki...

RelationShip / Fred Weasley 2 ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz