Prolog

1.1K 195 15
                                    


Amelia

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Amelia

Potrzebowałam urlopu.

Te dwa słowa dosłownie dźwięczały mi w uszach od długiego czasu. Tym bardziej, że ostatni raz wyjeżdżałam gdziekolwiek dwa lata temu.

Trzy cholerne lata poświeciłam na rozwijanie nie swojej firmy. Tygodnie wyrzeczeń, nieprzespanych nocy i nerwów, tylko po to, by mój szef poklepał mnie po plecach i powiedział „dobra robota".

Jakie było jego zdziwienie, kiedy rzuciłam na biurko wniosek o dwumiesięczny urlop. Wiedziałam, że po nim mogło już na mnie nic nie czekać, ale chęć ucieczki od problemów i pracy, której szczerze nienawidziłam była tak duża, że nie dbałam o konsekwencje. Potrzebowałam wolnego bardziej niż tlenu.

Marzyłam, żeby obcisłą kieckę i szpilki zamienić na dżinsy i trampki i wyruszyć w podróż moim kamperem, który odziedziczyłam po dziadku.

To również od niego zaraziłam się pasją podróżowania i nie mogłam zbyt długo wysiedzieć na tyłku.

Nienawidziłam swojej pracy, ale tkwiłam w niej ze względu na cholernie wielki kredyt, jaki wzięłam na kupno mieszkania. Postanowiłam bowiem spełniać swoje marzenia i zamieszkać na jednej z droższych dzielnic Nowego Jorku.

Po drodze plany nieco się skomplikowały, zostawił mnie mój partner, z którym te marzenia spełniałam, tłumacząc się wygaśnięciem iskry pomiędzy nami.

Niestety, tej relacji nie pomógłby nawet paralizator, generujący tyle iskier, że wystarczyłoby na kilkanaście związków. Marcus mnie zwyczajnie nie kochał od początku, a ja głupia łudziłam się, że kiedyś zacznie. Że potrzebuje czasu.

Po trzech latach, przestałam walczyć, biegać za nim i wskrzeszać te iskry. Wówczas wszystko się skończyło.

Zostałam sama w zadłużonym osiemdziesięciometrowym mieszkaniu. Wprawdzie zarabiałam naprawdę nieźle jako grafik reklamowy, ale nie tak to miało wszystko wyglądać.

Nie poddawałam się i żeby nie umrzeć z przepracowania, musiałam wyjechać. Natychmiast.

– Nie możesz wyjechać na miesiąc! – warknął szef, uderzając pięścią w stół. – Dwa tygodnie. Jesteś mi tu potrzebna.

– Nie przyszłam tu negocjować – odparłam pewnym siebie głosem.

Ryzykowałam wiele, ale miałam już naprawdę serdecznie dość. Nienawidziłam tej pracy i tkwiłam w niej przez zasiedzenie. Z wygody i chęci zapełnienia dziury po Marcusie.

Zawsze mogłam sprzedać mieszkanie i żyć w kamperze. Prowadzić koczowniczy tryb i pracować zdalnie dla mniejszych firm.

– Wywiązałam się ze wszystkich projektów – powiedziałam, mając jeszcze w zanadrzu naprawdę dużo argumentów. – Biorę ze sobą komputer. Postaram się być w stałym kontakcie z wami. Chyba, że chcecie, żebym zdechła z przepracowania.

– Odbierze pani każdy telefon? – zapytał, opierając łokcie o blat biurka. Ja nawet nie siadałam, żeby czuć nad nim choćby pozorną przewagę.

– Każdy!

W tej chwili powiedziałabym wszystko, co chciałby usłyszeć, byleby podbił mi te cholerne papierzyska i pozwolił zamknąć za sobą drzwi biura na dwa długie miesiące.

Dźwięk odbijanej pieczątki nigdy nie brzmiał tak dobrze. Musiałam się powstrzymywać, żeby nie podskoczyć z radości i nie ucałować tego gbura w policzek.

Był piątek, kończył się maj, a ja zaczynałam urlop i przygodę życia.

Szkoda tylko, że nie miałam umiejętności przewidywania przyszłości i nie wiedziałam, że wraz z przekroczeniem progu budynku, w którym pracowałam, miało się zmienić w moim życiu dosłownie wszystko.


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Zatańcz ze mną ☑️ Zostanie wydane!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz