Rozdział 9

16 2 0
                                    

                                                                                Cassandra Wood

Gdy wracałam do domu, moją głowę przeszył nieznośny pisk. Przez pierwsze sekundy byłam zbyt oszołomiona, żeby zrozumieć co się stało. Instynktownie stanęłam w locie. Mało brakowało, a bym niechcący z powrotem się przemieniła! Na szczęście rodzice zareagowali w odpowiedniej chwili. To trwało nie więcej niż trzy sekundy. Na prawdę! Niespodziewanie w mojej podświadomości pojawiła się wiadomość od nikogo innego jak Vivianne White! Natychmiast poinformowałam o tym rodziców...

- Vivi coś do mnie wysłała! I nie, nie telefonem! Myślami! Jest w niebezpieczeństwie! Musimy...

- Kochanie, wdech... wydech... Powiedz po kolei treść wiadomości. - poprosiła mama.

- Powiedziała: - zaczęłam. - „Mam mało czasu, błagam, pomóż mi, Liam Tur...". I nagle przerwało.

- A tobie nic nie jest? Nie boli cię głowa, ucho? - zlękła się mama.

- Musimy jej pomóc! Szybko... mamy mało czasu! - zignorowałam jej obawy. - Na pewno jest u tego nerda, Liama!

- Wdech... wyd...

- Mamo! Teraz wdechy nie są najważniejsze! Musimy ratować Vivianne... - i siebie, ale to już dodałam w myślach.

***

Nie pamiętam kiedy ostatnio tak szybko leciałam, ba, kiedy ostatnio w ogóle leciałam przemieniona w nietoperza przez ludzkie miasto! Niestety nie znałam dokładnego adresu Turnera, lecz rodzice kojarzyli ojca i matkę Liama, którzy byli w radzie miasta, czy coś... Natychmiast polecieliśmy pod wskazany adres.

Pewnie większość z was myśli, że po prostu wejdziemy (a raczej wlecimy), znajdziemy Vivi i wyjdziemy (wylecimy) z mieszkania oprawców, a przy okazji przebijemy im wszystkim gardła naszymi niezwykle ostrymi kłami.
Oh, więc jakie będzie wasze zdziwienie, gdy okaże się inaczej. Powiedziałabym nawet, że zupełnie odwrotnie! Ale nie chce wam spojlerować...

Na początek postanowiliśmy wejść do domu... to za mało powiedziane „wejść", my dosłownie wyważyliśmy drzwi! I to było jednym z błędów, które popełniliśmy...

W jednej chwili włączył się alarm, w drugiej zapiszczały syreny, a w trzeciej zza rogu wyłonili się policjanci i żołnierze.
To przecież jasne, że swoi będą bronić swoich! Tym bardziej, że w tym domu jest przechowywana (ich zdaniem) najniebezpieczniejszą Istota na... na świecie! Niespodziewanie poczułam czyjąś rękę na moim nadgarstku. Zamarłam. Spróbowałam zawołać rodziców, ale odwróciwszy się nikogo nie zobaczyłam. Tylko szal mamy opadający powolnymi ruchami na podłogę. Scena jak z niskobranżowego horroru, nie?

Ktoś przytknął mi wilgotną chusteczkę do nosa, ludzie chyba nie wiedzą, że na wampiry nie działają takie sztuczki. Postanowiłam nie wyprowadzać ich z błędu... Najpierw udawałam, że wzbraniam się przed wzięciem oddechu, ale po chwili uległam. Zamrugałam sennie oczami i osunęłam się na mężczyznę. Miałam nadzieję, że porywacze zabiorą mnie do tego samego pokoju co rodziców, lub najlepiej Vivianne... Kolejny błąd.

Mężczyzna brutalnie rzucił mną o podłogę, w obskurnym pokoiku. Zrobił to tak gwałtownie, że faktycznie upadłam na nią z łoskotem. Z moich ust o mało nie wyszedł jęk spowodowany bólem.

Facet zatrzasnął za sobą drzwi, żegnając mnie kpiarskim uśmiechem. Dlaczego miałby zamknąć zwykłego człowieka w piwnicy, nie podejrzewając, że nie jest normalny? No właśnie. Ja i moi rodzice byliśmy mało ostrożni wlatując do tego domu.

Właśnie zdałam sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo na nas czyhało. Co jeśli ludziom udało się odkryć sposób, jak rozpoznać tożsamość istot? Brrr...

W tych czasach beztroski spacer po miasteczku w piękną pogodę byłby niespotykanym cudem. A fakt, że było to możliwe nawet jeszcze miesiąc temu, pogłębia mój wewnętrzny smutek. Jak do tego doszło, nie wiem... Chciałabym teraz usiąść w parku. Pragnę zobaczyć skrawek zieleni zatłoczony przez dzieci i dorosłych zaangażowanych w przeróżne aktywności.

Niespodziewanie usłyszałam hałas, a zaraz po tym ktoś wtargnął do pomieszczenia.
Jak to mówią: akcja - reakcja. Nie panując nad tym stanęłam na równe nogi. Oto kolejny błąd z mojej strony. Ów gość podszedł do mnie sztywnym krokiem i pociągnął za moje długie, ciemne włosy. Aby ulżyć sobie w bólu, ruszałam się w nadanym przez niego kierunku. Zaprowadził mnie pod drugi koniec pokoju, obok starej szafy i małego biurka.

Muszę się jakoś broni! - myślałam.

Bez wahania, ignorując ból, podniosłam niewielkie krzesełko i uderzyłam oprawcę w głowę. Więcej krzywdy zrobiłam tym sobie niż jemu, bo w rezultacie upadłam na podłogę. Facet nie ucierpiał wiele, zaraz się otrząsnął... i oddał mi krzesłem... też w głowę.

Heh, podstawówka, nie? Sandra! To nie czas na żarty! - krzyczałam do siebie, przez ostatnie sekundy, gdy jeszcze byłam przytomna...

***

Za pierwszym razem, gdy rozchyliłam powieki, towarzyszyło mi uczcicie znajdowania się pod wodą. Ledwo byłam w stanie je unieść, więc moja widoczność była wyraźnie ograniczona. Nie pomagała ciemność panująca w pokoju, choć wampiry dobrze sobie w niej radzą. Dostrzegłam uchylające się drzwi. Nie miałam jeszcze siły kręcić szyją, więc ruszyłam tylko oczami. Zerknęłam w bok i zobaczyłam, że w miejscu gdzie wcześniej była szafa, stała tam teraz jakaś osoba... a może to po prostu wyobraźnia plątała mi figle... Zapatrzona w tamtym kierunku, usnęłam po raz kolejny.

Nie wiem ile czasu spędziłam w tym pokoju. Na przemian spałam i próbowałam się wybudzić. Byłam w dziwnym transie... Czułam się jakbym miała jet lag po locie samolotem.

Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Lecz nie miałam siły... ani ochoty. Bo po co się budzić, skoro świat składa się tylko z czerni i bieli? Żałuję, że jak niedźwiedź nie mogłam się zahibernować i obudzić gdy nadejdzie wiosna... gdy będzie już po wszystkim! Ale kto ma ratować świat, przed zagładą jak nie ja? Skoro nadal żyję, to znaczy, że Vivianne też ma się nieźle. Może zdołała uciec? A teraz wszyscy ludzie i potwory sączą koktajle w parkach... bawią się z dziećmi... tylko ja tu utknęłam i wszyscy o mnie zapomniali? Nieeee, na pewno nie. Rodzice i przyjaciele by mnie szukali. O ile żyją. Na pewno żyją!

Jeśli chcę stąd zwiać, to muszę wykonać jakiś ruch... tylko żeby pomóc Vivi! Jestem tu i teraz, nie mogę czekać aż inni zrobią coś za mnie! Co jeśli to jest moje przeznaczenie? Jeśli mój los jest już zapisany w gwiazdach? Co jeśli właśnie ja powinnam wszystkich uchronić przed zagładą!

My, jako społeczeństwo, jesteśmy tylko konsumentami działań naszych przodków. Bo kto wywalczył na przykład prawa kobiet? Przecież płeć damska musiała walczyć, protestować i znosić najgorsze przykrości świata, abyśmy teraz mogły normalnie pracować, robić karierę, zakładać firmy, głosować w wyborach na prezydenta... Ba! Być prezydentkami! Było wiele kobiet, którym nie odpowiadały ich prawa. Były ich tysiące, jak nie miliony! Ale musiała być ta pierwsza, odważna. dzięki której coś się zmieniło. Musiała wyjść na ulicę. Inne osoby płci damskiej może nie od razu, ale szybko ją poparły. Co jeśli w moich czasach to ja muszę wywalczyć, już nie prawa kobiet, ale prawa potworów?!

Zapragnęłam zmiany. Aż biła ode mnie wiara w ludzkość! Bo gdzieś tam (na pewno po za tym domem) byli ludzie popierający Potwory. Chociażby Aiden Price. On musi mi pomóc. Wiedziona tą myślą wstałam i ruszyłam do drzwi. I to była pierwsza dobra decyzja w tym dniu...

Odmienność KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz