Rozdział 7

16 5 4
                                    

Cassandra Wood

Z przerażeniem patrzyłam na zacinający się telewizor. Piskliwy głos reporterki przeobrażał się chwilami w komputerową mowę. Nie tylko u mnie elektronika się psuła. Z tego co widziałam na Instagramie na Relacjach moich znajomych, wszyscy mieli ten sam problem. Nawet smartfony nikomu niemedialny! Narazie normalnie można było używać jedynie telefonów stacjonarnych oraz tabletów. Na szczęście niedawno dostałam od rodziców nowiutkiego iPada, więc na chwilę obecną nie byłam odłączona od świata. Podobnie jak Vivianne, bo pisałam z nią przed chwilą (obie miałyśmy podłączone numery telefonów do tabletów).

- Skarbie? - zawołał mnie tata. - Mam bardzo złe wieści... - zaczął.

Moje tętno przyspieszyło.

- Nie tylko nasz kraj ma problemy z łącznością. To samo spotkało obie Ameryki, Europę i Australię. Jedynie świat potworów działa normalnie.

- Nawet jeśliby nie działałyby nam telefony to i tak przecież my, potwory, umiemy porozumiewać się telepatycznie. - przypomniała mama.

- Myślisz, że to sprawka potworów? - zrozumiałam.

- Na to wygląda. - ocenił ojciec.

Oblizałam nerwowo usta.

- To dobrze... prawda?

- Nie jesteśmy tego pewni. Jeżeli faktycznie potwory posunęły się do aż takiego czynu, to musi być bardzo... bardzo źle.

- Ale po co? Aby ludzie nie mogli się ze sobą kontaktować podczas wojny? Żeby nie mieli planów?

- Nie wiem... Nie sądzę, żeby ludzie byli aż tak głupi, aby wysyłać sobie esemesy o planach na wojnę. To byłoby zbyt ryzykowne. - ocenił.

- Ale brak łączności - wzięłam oddech - jest tylko na terytoriach człowieka. Tylko i wyłącznie.

- Nie wiemy więcej niż ty, skarbie. - westchnęła mama. - Może na mediach społecznościowych coś będzie... jakieś plotki. Całe szczęście, że wszyscy mamy tutaj tablety... plus jeden telefon stacjonarny.

- Tak...

- Idź spać, Sandra. Jest już późno. I rozmyślaj długo o wojnie, jutro będziesz zmęczona.

Zmęczona, umyłam się, zrobiłam skincare i położyłam się spać. O dziwo natychmiast zasnęłam. Niestety nie na długo - około 02:00 obudził mnie nagły grzmot i fioletowy błysk na niebie.

Nigdy nie bałam się burzy, lecz w okolicznościach wojny wszystko mnie przerażało. Nawet byle podmuch wiatru wydawał mi się podejrzany.

Jeśli pomyśleliście, że brak łączności jest największym złem świata, to poczekajcie na następny dzień...

***

Rano (jeśli w ogóle można nazwać rankiem godzinę 4:25) obudził mnie kolejny grzmot. Tym razem nie spowodowany burzą. To był strzał z karabinu.

Jak się okazało, nie działały już prawie wszystkie urządzenia elektroniczne i elektryczne. Prawie, bo jeszcze telefony stacjonarne można było jako tako używać.

Odmienność KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz