Rozdział 1

15 4 0
                                    

30 kwietnia 2024

Matthew

Na dzisiejszy dzień czekałem od ponad dwóch lat. Już za kilka chwil mogłem wyjść na wolność, nie oglądając więcej więziennych murów. Z rana pożegnałem się z moimi kolegami z celi, którzy życzyli mi powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż w tamtym momencie czułem smutek, tak opuszczenie tego miejsca przegoniło go. 

Strażnicy ostatni raz sprawdzili mnie i po kilku dłuższych minutach przekroczyłem próg więzienia ze sportową torbą w ręku. Tam czekała moja matka. Uśmiechała się, a po chwili w jej oczu poleciały pierwsze łzy. Szybkim krokiem znalazłem się przy niej, tuląc ją do siebie. Zaciągnąłem się tymi znajomymi perfumami, które od lat używała. Ulga, którą poczułem znajdując się w jej ramionach była tym, czego potrzebowałem. Tak bardzo tęskniłem z jej ciepłem, dotykiem. Wszystkim co wiązało się z nią. Właśnie dla niej starałem się szybciej wyjść. Odkąd ojciec umarł, to ja musiałem się nią opiekować. Usiadłem z kierownicą, rzucając torbę na tylnie siedzenie. Uśmiechnąłem się do niej, pokazując szereg białych zębów. Cicho się zaśmiała, kaszląc po chwili. Przez moment chciałem zapytać czy jest chora, ale ostatecznie powstrzymałem się przed tym. 

Wyjechałem spod więziennego parkingu, kierując się w stronę naszego domu, które znajdowało się na obrzeżach San Diego. W radiu leciały znane nuty Madonny. Moja matka uwielbiała ją całym sercem. Potrafiła śpiewać jej piosenki przy każdej czynności. 

- Cieszę się, że w końcu jesteś tutaj ze mną - uśmiechnęła się spod długich rzęs, ukazując swoje szmaragdowe oczy, które odziedziczyłem właśnie po niej. Odwzajemniłem uśmiech, czując, że jestem we właściwym miejscu. - Chociaż nie powiem, te twoje tatuaże na rękach mogłyby nie być tak widoczne. 

- Mamo, w więzieniu potrafią one pomóc w przetrwaniu - odparłem, skręcając na znane mi osiedle. - Poza tym, sam je projektowałem i robiłem, więc bardzo mi się podobają. 

- Jeśli tak bardzo je lubisz. 

- Przecież wiem, że ci się podobają. 

- Ta twoja pewność racji, zdecydowanie masz ją po ojcu. Mówił dosłownie to samo, jakby wiedział, że ma rację - pachnęła teatralnie ręką w powietrzu, prychając pod nosem. Cicho się zaśmiałem, na co skarciła mnie wzrokiem. - Nie śmiej się, bo jeszcze powietrza ci w płucach zabraknie. 

- Dobrze już, nie denerwuj się tak bardzo. 

Zaparkowałem samochód na podjeździe i szybko obchodząc go otworzyłem drzwi mamie. Podałem jej rękę, na co przewróciła oczami, ale nie zignorowała jej. Obejrzałem budynek i mogłem stwierdzić, że nic się nie zmieniło. Był wciąż taki sam. Jednopiętrowy, biały. Trawnik był równo skoszony, a w kwiatach nie było żadnego chwastu. Szatynka dbała o ogród całym sercem, to mogłem stwierdzić w tamtym momencie. 

Wszedłem do środka zostawiając torbę przy butach. Tu też się nic nie zmieniło, pomyślałem. Przekroczyłem pierwszy stopień oglądając każde wiszące zdjęcie na ścianie. Wszystkie wykonywał mój ojciec, który uwielbiał fotografować. Na jednym byłem mały ja bawiący się z naszym psem, Theo. Samo wspomnienie wywołało na mojej twarzy radość. Otworzyłem ostatnie drzwi po lewej, wchodząc do swojego pokoju. Kurze były starannie starte, a na stoliku stał świeży bukiet tulipanów. Wszystko stało na swoim miejscu, tak jak je zostawiłem. Niesamowite, że po tylu latach dalej pamiętałem co gdzie stało. 

- Matt, chcesz naleśniki czy burgery na obiad?! - krzyknęła mama z dołu. Ciężki wybór. 

- Naleśniki! - odkrzyknąłem. Ostatni raz rzuciłem okiem na pokój, po czym zamknąłem drzwi za sobą. Szybko zbiegłem na dół, kierując się w stronę kuchni. Kobieta biegała od szafki do szafki szukając potrzebnych składników. - Może ci pomogę? 

- Chryste, nie strasz mnie - przyłożyła rękę do serca. - Jestem za młoda aby umierać. Ale tak, możesz pomóc. 

Zaśmiałem się, przesiewając mąkę do miski. Potem dodawałem resztę składników, sprawnie łącząc je w jednolitą masę. Rozgrzałem patelnię, smarując ją delikatnie olejem. Poczekałem chwilę, aż się rozgrzała i nalałem masę. W między czasie podkradłem truskawkę, którą ledwie pokroiła mama. Widząc to uderzyła mnie szmatką, twierdząc, że zaraz nic nie będzie na obiad. 

Obiad zjedliśmy w ciszy, co jakiś czas wspominając jakieś rzeczy. Żadne z nas nie poruszyło tematu ojca. Chyba nie chcieliśmy bardziej się przygnębić brakiem jego obecności w domu. Pomimo upływu lat nie mogłem pogodzić się z jego śmiercią. Była nagła, niespodziewana. Jednego ranka witałem się z nim, przybijając żółwika, a kilka godzin później żegnałem w szpitalu. Tamten dzień mógł wyglądać inaczej gdyby nie ten pijany kierowca. Potrząsnąłem głową, odganiając niechciane myśli. Nie mogłem pozwolić sobie na przywoływanie tamtego wspomnienia. Jeśli chciałem zacząć z czystą kartką, musiałem zostawić przeszłość w spokoju jaka była. 

Nie chcąc obciążać mamy, to ja posprzątałem po obiedzie. Ona zaś pojechała do szpitala, gdyż wystąpił problem w dokumentacji. Jako właścicielka szpitala nie mogła pozwolić sobie na chwile wolnego. Zawsze była zajęta, ale starała się nie pokazywać zmęczenia. Gdy jej nie było, postanowiłem poszukać jakiejś oferty pracy. Nie mogłem ciążyć na niej finansowo. Miałem już dwadzieścia jeden lat, czyli właściwy wiek na utrzymanie samego siebie. Tak musiało już być. Ojciec często powtarzał mi, że każdą kobietę trzeba traktować z szacunkiem, nie ważne jaka była. Był dorosły, więc to co mówił musiano przestrzegać. 

Dźwięk telefonu wyrwał mnie z moich myśli, zakłócając przy tym ciszę, która panowała w domu. 

- Halo? - zapytałem, podnosząc słuchawkę. 

- Matthew bracie, więc to prawda, że wyszedłeś! - od razu rozpoznałem głos po drugiej stronie słuchawki. Camden Graves był moim przyjacielem od przedszkola. Trzymaliśmy się razem przez lata, wspólnie wygłupiając i podrywając dziewczyny. Był szatynem o piwnych oczach, z ego większym niż jego metr osiemdziesiąt. Często się śmiałem, że gdyby nie jadł tyle fast food'ów, to byłby takiego wzrostu jak moje metr dziewięćdziesiąt. - Jak to jest być znowu na wolności, bracie? Mam nadzieje, że więcej nie wrócisz tam, bo nigdy więcej nie pojadę cię odwiedzać w więzieniu. 

- Jakoś nie narzekałeś wcześniej - prychnąłem. 

- Musimy opić twoje wyjście. 

- Nie piję, Cam. Wolę być czysty niż znowu przeżywać tamto. 

- Sanchez, teraz masz kija w dupie, że się nie napijesz ze mną? - zirytowany przewróciłem oczami. Gadał gość do ściany, a ściana nic. 

- Jeśli nie zamierzasz zaakceptować nowego mnie, to możesz spieprzać. 

Głos po drugiej stronie zamilkł, co mogłem uznać za brak odpowiedzi. Więzienie zmieniło mnie na tyle, że już nigdy nie sięgnę po żadne używki. Straciłem zdecydowanie dużo siedząc w więzieniu. Nigdy nie chciałbym powtórki z tego wszystkiego. 

Już miałem rozłączyć się, jednak powstrzymałem się gdy usłyszałem cisze westchniecie. 

- Masz rację. 

- Wpadniesz do mnie? Matka pojechała do szpitala załatwić jakieś papiery, a za bardzo nie wiem co robić tutaj - wiedziałem, że się zgodzi. On zawsze się zgadzał. Taki był już Camden. Na co bym nie wpadł, on się zgodzi. 

- Twoje zaproszenie mnie wzruszyło do tego stopnia, że już wsiadam do samochodu. Daj mi chwilę - rozłączył się. 

Roześmiałem się na cały dom, szukając jakiś przekąsek na jego przyjazd. Czułem, że spotkanie z nim było mi bardzo potrzebne, aby wrócić do normalności. Zdrowej normalności. Kilka minut później drzwi trzasnęły, a głośne kroki oznaczały, że mam gościa. Cam rzucił się na kanapę i włączył jakiś film horror. Poklepał miejscu obok siebie, każąc mi tam usiąść. Pokręciłem głową, śmiejąc się w duchu, że dalej był takim idiotą. Siadając zaczęliśmy długą rozmowę. Mama wróciła późno, ale nie przeszkadzała nam. Tamtego wieczoru zasnąłem spokojnie, nie wiedząc, że czyjeś życie właśnie zaczęło się rozpadać. 

Pieśń jesiennej nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz