Rozdział 6

35 3 0
                                    

Minął ponad tydzień od mojego ostatniego spotkania z Aidenem, ale cały czas zastanawiałam się nad treścią tamtej wiadomości. Wiedziałam, że tamta osoba nie cofnie się przed niczym i, że mogę spodziewać się wszystkiego. Dosłownie wszystkiego. Ten blondyn mnie nie obchodził, bo przecież był tylko jednym z moich zleceń, ale... Właśnie. Ale? Ale posiadał dużo cennych informacji, które mogą mi się kiedyś przydać.

Przechodziłam właśnie przez park w którym, najprawdopodobniej spotkam Luke'a. Zatrzymałam się przy jednej z ławek. Spacerowało tu mnóstwo osób, w tym dzieci. Rozglądałam się dookoła, do momentu w którym go nie zobaczyłam. Rozmawiał z kimś przy dużej wierzbie. Bez przedłużania ruszyłam w jego kierunku. Zatrzymałam się kilka metrów przed nimi. Chłopak w kapturze powiedział coś do blondyna, poklepał go po ramieniu i odszedł.

- Velcia, no proszę. Co to się stało, że sama z siebie do mnie przyszłaś. - Uniósł kąciku ust w górę.

- Potrzebuje się czegoś dowiedzieć, a ty posiadasz tą informację.

- Skąd ta pewność?- Uniósł pytająco brew. Wzruszyłam ramionami.  -Streszczaj się.

- Dlaczego jakieś trzy tygodnie temu twoi ludzie chcieli pobić Aiden?

- Co? - Rozszerzył lekko oczy. 

- To ty nic nie wiesz? - Zapytałam zdziwiona.

- Nic, nikt z moich mi nie wspominał. Ale znając ich, to po prostu szukali rozrywki. - Wzruszył ramionami. - Nie wiedzieli kim jest, tak jak większość osób, więc w czym problem?

Westchnęłam. Skoro Luke o tym nie wiedział, to może faktycznie miał racje? W końcu to gang osiedlowych dresów. Oni po prostu nie mają co robić w życiu, tylko dręczyć i zastraszać ludzi. No i miałam się czegoś dowiedzie, ale jak zwykle nic z tego. Pożegnałam się z blondynem i wróciłam do swojego domu. 

- Ariana? - Zapytałam po wejściu do środka.

- Tutaj! - Usłyszałam krzyk dziewczyny dobiegający z kuchni. Zdjęłam buty i weszłam do pomieszczenia. 

Brunetka stałam przy blacie i smażyła naleśniki. Pod jej nogami kręcił się Poker, a Achilles leżał na swoim posłaniu na drugim końcu kuchni. Podeszłam do dziewczyny i z talerza zabrałam jednego naleśnika. Usiadłam przy stole. Po kilku minutach Arian do mnie dołączyła. Zjadłyśmy część naleśników i zajęłyśmy się rozmową, do czasu w którym nie rozbrzmiał dzwonek do drzwi.

- Zapraszałaś kogoś? - Przyjaciółka pokręciła przecząco głową.

Wstałam od stołu i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Otworzyłam je, ale nikogo tam nie było. Rozejrzał się dookoła, po chwili zwróciłam uwagę, że na wycieraczce leży róża. Ale nie byle jaka różna, bo czarna owinięta satynową wstążką, czyli dokładnie taka sam jaką daje się na pogrzeby. Do kwiatka przyczepiana była karteczka. Przeczytałam jej treść.

Musisz się bardziej postarać, Cukiereczku

Ja mu się kurwa bardziej postaram. Ariana do mnie podeszła i podniosła kwiaty z ziemi. 

- Czarne róże. - Mruknęła. - Ktoś doskonale wpasował się w twoje gusta. - Parsknęła. Dziewczyna po chili zauważyła również karteczkę, którą trzymałam w ręce. Szybko mi ją wyrwała i przeczytała. - Serio? Cukiereczku?

- Później ci wyjaśnię. - Westchnęłam i wzięłam od niej kartkę wraz z różami.

Weszłam do środka i wspięłam się po schodach do mojego pokoju. Przeszłam przez drzwi i podeszłam do biurka nad którym wisiała tablica korkowa, do której czasami po przypinam jakieś rysunki. Przyczepiłam do niej karteczkę. Do pokoju po chwili weszła Ariana z dużym czarnym wazonem. Postawiła go na burku i włożyła do niego bukiet róż. 

You will be dead | TYMCZASOWO WSTRZYMANE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz