Rozdział 11

23 2 0
                                    

Boże jedyny, co ze mną jest nie tak?

Była jakaś piąta rano, a ja stałam pod drzwiami mieszkania Aidena. Czy jestem normalna? Nie. Czy właśnie się włamuje do jego mieszkania? Prawdopodobnie tak. Podeszłam do drzwi i uklęknęłam. Z kieszeni wyciągnęłam wytrych i powoli przekręciłam go w zamku. Drzwi bez większego oporu otworzyły się, a ja powoli weszłam do środka. Zamknęłam je za sobą i rozejrzałam się po mieszkaniu. Na wprost mnie znajdowały się duże drewniane drzwi do których podeszłam. Nie były zakluczone, więc weszłam bez trudu. Była to jego sypialnia.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to szafka obok biurka. Podeszłam do niej i zaczęłam otwierać szuflady. Wszystkie były puste po za jedną, która nie chciała się otworzyć. Dopiero po chwili zauważyłam, że szuflada jest na kod. 

Jaki on może mieć kod? - zapytałam sama siebie.

Na samym początku standardowo wpisałam jeden, dwa, trzy i cztery. Domyśliłam się, że nie zadziała. Próbowałam najróżniejszych połączeń cyfr, ale nic z tego. Gdy już miałam się poddać, przypomniała mi się kluczowa rzecz. Kod do telefonu Aidena. Kiedy byłam odwiedzić go w szpitalu, zobaczyłam jak go wpisuje. Zaczęłam wpisywać cyfry. Osiem, sześć, cztery, jeden. Pociągnęłam za szufladę i tym razem z sukcesem. 

W środku znajdowała się tylko jedna rzecz - czarna teczka z napisem "Morderstwa W Miami".  Wyciągnęłam ją i otworzyłam na pierwszej stronie. 

Wszystko zaczyna łączyć się w całość. Czyżby morderstwa z dwutysięcznego roku były powiązane z tymi z dwudziestego czwartego roku? 

Wszystkie notatki i zapiski były pisane ręcznie przez tą samą osobę, czyli najprawdopodobniej Aidena. Po za notatkami znajdowały się tu również wycinki z gazet i artykuły. Gdy chciałam schować teczkę do plecaka, wyleciało z niej kilka zdjęć. Podniosłam je z ziemi. Wszystkie przedstawiały miejsca zbrodni. Kilka nawet rozpoznałam. Na pierwszych pięciu zdjęciach znajdowały się osoby, które zabiłam JA. Na ostatnich dwóch zdjęciach znajdowała się mężczyzna. Na każdym ubrany był w czarny garnitur. Na jednym ze zdjęć znajdowała się podpis. 

2000rok - zamieszany w nielegalny biznes i morderstwa

Zdjęcia schowałam do teczki i zapięłam plecak. Wyszłam z sypialni i weszłam do salonu. Od razu podeszłam do dużej komody, znajdującej się na przeciwko wejścia. Otworzyłam pierwszą szufladę. W niej, jak i we wszystkich pozostałych niebyło nic. Czy wszystkie jego meble stoją puste i się tylko kurzą?

Rozejrzałam się jeszcze po jego mieszkaniu. Było dosłownie puste. Westchnęłam i opuściłam mieszkanie Aidena. Zamknęłam za sobą drzwi i wyszłam z budynku. Bo przecież i tak nic, więcej nie znajdę w dosłownie pustym mieszkaniu. Ruszyłam w stronę parku. Weszłam w jedną alejkę i szłam prosto przed siebie, do momentu, gdy nie usłyszałam znajomego głosu za plecami. Wzdrygnęłam się i odwróciłam.

- Velcia! Jaki przypadek, że akurat z tych wszystkich czterystu czterdziestu dziewięciu tysięcy pięciuset czternastu mieszkańców, wpadłem akurat na ciebie. Przypadek? Nie sądzę. - zaśmiał się.

- Ile godzin ćwiczyłeś to przed lustrem, czekając na moment, kiedy nadejdzie okazja, aby mi to powiedzieć? - spytałam spoglądając na Luke'a. - Ale właściwie to bardzo dobrze się złożyło, że akurat na siebie wpadliśmy. Chyba, że mnie śledziłeś. - parsknęłam.

- Nie śmiałbym. 

- Masz chwilę? - odgarnęłam włosy do tyłu.

- Dla ciebie zawsze. - uniósł kąciki ust do góry.

You will be dead | TYMCZASOWO WSTRZYMANE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz