Oko w oko z Balladyną

9 2 0
                                    

Wszystko zaczęło się niepozornie; jak co dzień pojechałam do lasu na jagody, nie spodziewając się, co mnie dzisiaj czeka. Postawiłam rower przy drodze, wzięłam kubek i zapuściłam się w leśną ścieżkę, a po chwili w krzaki, i schyliwszy się, zrywałam owoce. Tym sposobem się coraz głębiej w las, aż w końcu dostrzegłam malowniczą polankę zapełnioną nie jagodami, a malinami. Ucieszyłam się, bo mimo iż nie przepadam za malinami, uwielbia je moja przyjaciółka i postanowiłam trochę ich nazbierać. Przecisnęłam się między dwoma świerkami i nie zauważając, że las wokół mnie jakby się zmienił, zaczęłam zapełniać kubek owocami.


Mniej więcej piętnaście minut później usłyszałam dwa dziewczęce głosy. Byłam zdziwiona, bo jest to moje tajne miejsce i wydawało mi się, iż nikt prócz mnie o nim nie wie. Zaciekawiona poderwałam się z kolan i poszłam (a właściwie zaczaiłam się) w stronę, z której dochodziły odgłosy. Gdy na polanie pod wierzbą dostrzegłam dwie osobliwie ubrane dziewczyny, schowałam się między krzakami. Obie postacie trzymały w dłoniach się gliniane dzbanki - jedna zapełniony malinami, druga pusty. Odziane były w białe, lniane sukienki. Niebrzydkie, ale też niedzisiejsze. Jedna z dziewczyn, obdarzona ciemnymi włosami, wbijała spojrzenie zimnych oczu w drugą - rumianą blondynkę z warkoczem. Nie słyszałam ich rozmowy dokładnie; docierały do mnie zaledwie urywki kłótni, która wybuchła między dziewczynami, a mimo to z zainteresowaniem przyglądałam się ich poczynaniom. Wtem jedna z nich sięgnęła po sztylet. Wzdrygnęłam się.

-To na węża w malinach-dało się słyszeć drżący głos odpowiadający na pytanie jasnowłosej. Wcale mnie to nie uspokoiło, a nawet wprost przeciwnie. Rozejrzałam się z przestrachem dookoła.

-Wąż?-szepnęłam.-Przecież tu nie ma węży... A jeśli jednak są?

Gdy znowu odwróciłam się w stronę tajemniczych dziewczyn, ujrzałam straszną scenę. Oto ciemnowłosa chwyciła ramię blondynki, podniosła sztylet do góry i dźgnęła towarzyszkę. Gdy upadła, zdałam sobie sprawę, że właśnie byłam świadkiem morderstwa. Wydałam z siebie bezgłośny krzyk i rzuciłam się do ucieczki. Przedarłam się przez krzaki, przecisnęłam między świerkami, szybko przesypałam owoce do słoika schowałam wszystko do torby, wskoczyłam na rower i pognałam w te pędy do domu.


Nie minęło wiele czasu, a już siedziałam przy stole w kuchni, pijąc cappuccino.

-Coś mało dzisiaj nazbierałaś-stwierdziła mama, patrząc na zapełniony do połowy litrowy słoik.

-Strasznie męczyły mnie komary-skłamałam i czym prędzej skierowałam się po schodach do mojego pokoju.

Postawiłam lubek na biurku, sięgnęłam po "Balladynę" stojącą, na półce, usiadłam w fotelu i zapatrzyłam się w okno, obracając książkę w dłoniach. Postanowiłam nie mówić nikomu o tym, co widziałam.

Paulina, ja, drukarka i lektury, czyli opowiadania z polskiegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz