Zacznijmy od tego, że mam na imię Zofia i wraz z moją przyjaciółką Patrycją pojechałam na wakacje do mojej babci. Już drugiej nocy rozstawiłyśmy na stole ciastka i żelki, wsypałyśmy majeranek do pustej doniczki, przygotowałyśmy zapalniczkę, i z moim kuzynostwem zebraliśmy się na Dziady. Zawsze, na każdej wycieczce lub obozie, odprawiamy z Patrycją Dziady (to tak nota bene nasza tradycja) i oczywiście zwykle żaden duch nie przybywa, co wcale nas nie dziwi, a ciastka zjadamy same. Tym razem jednak było inaczej...
Na początek podpaliłyśmy podkradzioną mojemu dziadkowi wódkę, wzywając najcięższe duchy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy na poddaszu domu babci, tuż obok naszego stolika, pojawiła się... Balladyna... Pati krzyknęła, mój kuzyn Michał zaczął się drzeć, ja zachwiałam się w miejscu, a Lilex - siostra Michała -patrzyła tylko, oniemiała. Balladyna zaś stała i stała, i ściskała w dłoni zakrwawiony sztylet. W końcu spytała:
-Macie może wieniec laurowy?
Cisza na planie. Brakuje tylko świerszczy, choć w każdym razie możecie je sobie wyobrazić. Kto wam broni, Drodzy Czytelnicy?
-No bo Wawel powiedział, że kto nosi wieniec laurowy, w tego piorun nie uderza i mam taki warunek, żeby dostąpić chwały niebieskiej-kontynuowała bohaterka literacka.-Macie wieniec laurowy?
Nadal staliśmy jak kamienie, z tym, że jak kamienie podczas trzęsienia ziemi. Michał nie wiedział co ze sobą zrobić, Pati zachwiała się i poleciała na mnie, ja złapałam ją, jednak też się zachwiałam, ale w ostatniej chwili złapałam równowagę.
-Nie macie wieńca laurowego-domyśliła się zawiedziona Balladyna.-Jak nie, to pa.
Duch zniknął i zapadła ciemność.
-„Zabłysnęło, zawrzało i zgasło"...-zacytowałam, jak to zwykłam robić, gdy nie wiem, co robić.-„Gdyby w warzywniaku sprzedawali wieńce laurowe, posłałbym Billa, żeby nam kupił".
-Co to było?!-wydusiła z siebie Lilex.
-Wnioskuję, że widmo-skwitowała Pati.
-Duch! Duch! Zróbmy tak jeszcze raz!-krzyknął Michał.
-Wywołajmy ducha, kogoś nieszczęśliwie zakochanego!-poparła Patrycja.
Narysowaliśmy na kartce serce, przedarliśmy je na pół i spaliliśmy je wraz z ususzoną, czerwoną różą. Ledwie zgasł płomień, pojawiła się postać w habicie.
-Jam jest Jacek Soplica...-rzekła.
Tym razem żadna z nas nie utrzymała równowagi i obie poleciałyśmy na podłogę. Lilex zaś, zerknęła do książki leżącej na stole i przeczytała:
-„Czego potrzebujesz duszeczko, żeby dostać się do nieba?"
-Eh...-westchnął.-Nie wiem, czy mi pomożecie. Muszę znaleźć w zaświatach kogoś, kto mnie pocałuje. I to musi być albo Ewa, albo... Gerwazy...
-Pati...-wydukałam z zachwytem.-Przyzywamy Klucznika, muszę to zobaczyć...
Najlepszym sposobem okazało się zwyzywanie Horeszków i po chwili w całym domu rozlegały się piski euforii, gdy nasz ulubiony ship stał się canonem. Potem duchy rozmyły się, a Pati pisnęła:
-Ja chcę jeszcze raz!
Powtórzyliśmy obrzęd i w pokoju pojawiła się kolejna zakapturzona postać – Duch Przyszłych Świąt.
-O ja cię nie mogę...-szepnęłam.-Witaj mój idolu!
Duch jak skała milczał.
-Halo!-Patrycja pomachała mu dłonią przed... ciemnością pod kapturem.
Ale duch nadal nic.
-„Czego potrzebujesz duszeczko, żeby dostać się do nieba?"-przeczytała znowu Lilex.
Duch Przyszłych Świąt wskazał powoli ręką do przodu, wprost na mnie.
-Mnie?!-przestraszyłam się.-nie, ja sobie podziękuję. Jestem zajęta. Spadaj z Reichenbach! „Kto gardzi mszą i pierogiem, niechaj idzie z Panem Bogiem"! No, wywalaj mi stąd!
Duch westchnął i zniknął.
-Dajcie kogoś następnego-odetchnęłam.
A następny, pojawił się wysoki, blady duch, z krwawą szramą na sercu. Wskazał dłonią na ranę i spojrzał na nas. Upiór z „Dziadów".
-Jeszcze ty?!-jęknęłam.-Och, zaświaty! Nie mogłyście dać kogoś lepszego?! Spadaj Gustaw! Miałeś już swoje Dziady!
Duch spojrzał na mnie ciężko i zniknął.
-To teraz może te „z lekkimi duchy"?-zaproponowała Pati.
Tym razem ogień zajął majeranek. Gdy płomień zgasł, zrobiło się ciemno, a duszeczki ni widu, ni słychu.
-Może się już te duchy skoń...-zaczął Michał, ale przerwał mu nagle śmiech dziecka.
Spod stołu popłynęła radosna, dziecięca melodia. Odsunęliśmy się z przestrachem. Powoli z mroku wypełzła mała dziewczynka w białej sukience. Zadrżałam, a Pati ścisnęła moją dłoń. Lilex zaś wpatrywała się w zjawę z fascynacją.
-Jam za wszystki mówiła, za wszystki śpiwała...-nuciła dziewczynka.-...To tego, to owego, wdzięcznie obłapiając i onym swym uciesznym śmiechem zabawiając-tu roześmiała się upiornie.
-Ty jesteś...-szepnęłam z niedowierzaniem.
-Co jestem?-spytała, wbijając we mnie ciekawskie spojrzenie.
-jesteś Urszulką Kochanowską?...
-Orszulką-poprawiła.-Macie może ciastka?
-Ciastka?
-Tak. Ciastka. Nie wiecie, co to ciastka? Hanka powiedziała, że otworzy mi z powrotem bramę, jak jej przyniosę ciastko. Podpuściła mnie, żebym wyszła z nieba i nie chce mnie teraz wpuścić. Macie ciastka?
-Mamy ciastka-Pati podała jej talerz.
-No to biorę wszystkie i spadam. Narka!-Orszulka zniknęła.
W pokoju zapadła ciemność, a my nie mieliśmy już siły na następne duchy.
Świtało już, kiedy leżałam na materacu obok Patrycji. Westchnęłam, zdając sobie sprawę z tego, że na pewno nie uda mi się już zasnąć. Za dużo się wydarzyło.
-Myślałam, że już nic mnie nie zdziwi-szepnęłam.-A tu proszę...
-Widocznie nie ma nic niemożliwego-stwierdziła Pati.
-I pomyśleć, że tak niezwykłe rzeczy spotykają zwykłych ludzi...
-Nie jesteśmy zwykłe. Czytamy lektury.
-Też prawda. Normalni ludzie są nudni.
-I starczy tylko zagłębić się trochę w literaturę, a już można przeżywać tak wspaniałe przygody...
CZYTASZ
Paulina, ja, drukarka i lektury, czyli opowiadania z polskiego
Cerita PendekZbiór opowiadań pisanych przeze mnie i koleżankę na lekcjach j.polskiego, które zbyt załamywały naszego nauczyciela, żeby ich tu nie wstawić. W skrócie; inny wymiar. I to nie tylko jeden!