A wszystko zaczęło się od zwykłej rozprawki... Napisałyśmy ją pięknie, ale jakoś nie mogłyśmy zebrać się do wydrukowania. Mi skończył się tusz, papierniczy był zamknięty... pozostało nam już tylko włamać się do sali informatycznej w szkole. Niestety, nie jesteśmy obeznane z elektroniką na tyle, by w gąszczu wszystkiego odnaleźć drukarkę. Finalnie połączyłyśmy się bluetooth-em z czymś dziwnym, wybrałyśmy na telefonie plik Quo vadis", nacisnęłyśmy „enter" i... znalazłyśmy się w całkiem innym świecie...
Ocknęłyśmy się na twardej ziemi, w jakiejś grocie. Gdzieś z jamy obok dobiegł nas głos. Powoli podniosłyśmy się i rozejrzałyśmy.
-Co się stało?-spytała zbita z tropu Paulina.
-Też chciałabym wiedzieć... - wydukałam.
Skierowałyśmy się ostrożnie w stronę, z której słyszałyśmy głosy, wciąż rozglądając się czujnie. W końcu wkroczyłyśmy do oświetlonej ogniskiem groty, w której klęczało, modląc się, wiele zakapturzonych postaci. Wśród nich stał sędziwy starzec. Chwilę zajęło nam zorientowanie się w sytuacji. Ta chwila wystarczyła, by towarzystwo zmyło się, a w jaskini zostałyśmy już tylko my i...
-Święty Piotr...-wydukałam.....Marek Winicjusz... My... my przeniosłyśmy się do „Quo vadis"!-krzyknęłam to ciut za głośno i po chwili bohaterowie powieści, odwróciwszy się, ujrzeli dwie, osobliwie ubrane nastolatki: pierwszą z ciemnymi włosami-trochę przerażoną, drugą-blondynkę wpatrującą się w nich z czcią i nabożeństwem.
Byli równie zdziwieni spotkaniem z nami, co my z nimi. Pierwsza zrobiłam kilka kroków do przodu i wyciągnęłam rękę do Piotra.
-Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus-pisnęłam radośnie.-Nazywam się Zofia, a to- wskazałam koleżankę-jest Paulina i przybywamy, by pomóc wam ocalić mademosielle Ligię Kallinę!
Zbiło ich to z tropu doszczętnie, ale Marek ocknął się i rzekł z powagą:
-Nie wiem kim jesteście, ale jeżeli naprawdę możecie pomóc... błagam was! Pomóżcie mi ocalić Ligię!
-Się rozumie-przytaknęła Paulina i po chwili spojrzała na mnie.-Tylko jak?
-Rozkminimy ten wehikuł i zrobimy niezłą jazdę rzymianom-moja twarz wykrzywiła się w podłym wyszczerzu.-Niech boją się Boga i pomysłów uczniów z 8a...
Następne kilka dni zleciało szybko, na rozpaczliwych próbach odbicia ukochanej przez Marka i naszym studiowaniu użytkowania wehikułu czasoprzestrzennego. Po tygodniu Winicjusz niemalże pogrążył się w beznadziei, ale wciąż dążył do celu, posilany miłością, nadzieją i wiarą w Chrystusa. Gdy w końcu udało nam się coś wymyślić, przez przypadek przeniosłyśmy się do pałacu Cezara, gdzie podsłuchałyśmy jego rozmowę z Tyggelinem. Knuli okrutny plan; chcieli zrobić dziś z Ligii show programu, umieszczając ją na turze. Spojrzałyśmy po sobie z przerażeniem i prędko przeniosłyśmy się do Marka. Napędziłyśmy mu niezłego stracha, ni stąd ni z owąd materializując się obok, ale nie było czasu na wyjaśnienia.
-Szybko! Musimy ratować Ligię!-krzyknęłam i wciągnęłyśmy go do portalu.
Chwilę później znaleźliśmy się na arenie, trafiając na przerażającą scenę: Ursus walczył z turem, do którego przywiązana była Ligia! Wygrzebałam z torebki pistolet ojca (który nie wiadomo, jak się tam znalazł) i rzuciłam go Paulinie-sama miałam nikłe doświadczenie z bronią. Wystrzeliła dwa razy, powalając zwierzę na ziemię. Marek z Ursusem odwiązali Ligię, my pomachałyśmy Cezarowi, krzyknęłam jeszcze na odchodne:
-Siema Nero! Przefarbuj włosy!-i wszyscy zniknęliśmy ze sceny, pozostawiając w Koloseum zdezorientowanych rzymian.
Po kilku dniach, gdy Ligia wyzdrowiała i poślubiła Marka, pożegnałyśmy się z naszymi książkowymi przyjaciółmi i powróciłyśmy do naszych czasów i naszej sali informatycznej. Ku naszemu zdziwieniu, w naszym świecie minęła zaledwie minuta. Roześmiałyśmy się, zdając sobie sprawę, co przed chwilą wydarzyło się w naszym życiu. Z pewnością zapamiętamy tę przygodę na zawsze. Wreszcie znalazłyśmy urządzenie, które definitywnie było drukarką i gdy kliknęłyśmy "drukuj", zamyśliłyśmy się głęboko.
-Patrz, jak żeśmy pomogły Markowi...-zaczęłam. Nie wiem, co biedny by bez nas zrobił....
-Na pewno by się nie poddał-stwierdziła Paulina.
-To z pewnością-przytaknęłam.-Jest jedną z tych bardziej upartych osób. Ale taka upartość w dążeniu do celu jest jak złoto-zawsze możemy mieć pewność, że nam się opłaci.
Wzięłyśmy kartki z drukarki i wybyłyśmy z sali, zostawiając za zamkniętymi drzwiami wytartą z odcisków palców drukarkę, dziurę czasoprzestrzenną, i zdezorientowanego Świętego Piotra, którego obecności już nie zauważyłyśmy.
CZYTASZ
Paulina, ja, drukarka i lektury, czyli opowiadania z polskiego
Historia CortaZbiór opowiadań pisanych przeze mnie i koleżankę na lekcjach j.polskiego, które zbyt załamywały naszego nauczyciela, żeby ich tu nie wstawić. W skrócie; inny wymiar. I to nie tylko jeden!