marcus zapukał trzykrotnie do drzwi. był zirytowany, bo była to już jego druga próba, a mężczyzna miał to do siebie, że bardzo szybko tracił cierpliwość.
w końcu usłyszał zgrzyt zamka i drzwi otworzyły się, ukazując ciemnowłosego faceta z oczami tak podkrążonymi, że marcus zaczynał widzieć w nim konkurencję.
— samuel mills? — zapytał, chowając rękę do kieszeni czarnego płaszcza, który miał na sobie.
— wystarczy sam, a nie samuel — powiedział chłopak.
— wolałbym nie. nazywam się marcus calvet, jestem prywatnym detektywem. chciałbym, że odpowiedział mi pan na kilka pytań.
— zapraszam do środka — westchnął mills, przesuwając się, aby wpuścić marcusa do mieszkania. czarnowłosy wszedł i stanął w korytarzu, nawet nie zdejmując płaszcza.
sam zamknął drzwi na zamek i poprowadził detektywa w stronę salonu. mieszkanie wyglądało jak totalna ruina, ale marcus nie miał co oceniać, ponieważ jego dom nie był w lepszym stanie. u bruneta, podobnie jak u marcusa, wszędzie walały się gazety, puszki po napojach (u samuela w większości po piwie) oraz ubrania, nie znajdujące swojego miejsca zupełnie nigdzie. podobnie jak właściciele mieszkań, którzy jeszcze nie mieli pojęcia ile rzeczy może ich połączyć.
— zapewne chce pan rozmawiać o tych pojebanych morderstwach — powiedział samuel, opadając na kanapę, wyjątkowo zmęczony życiem.
— owszem — potwierdził marcus. nie usiadł ani nadal nie zdjął płaszcza, cały czas zachowując neutralny wyraz twarzy. — mam dostęp do akt sprawy, ale chciałem porozmawiać z panem osobiście.
— jestem niewinny — powiedział stanowczo mills, jakby to zdanie wyryte było w jego pamięci już na dobre. — nie wiem, co doprowadziło policję do mnie, ale ja serio nic nie zrobiłem.
— gdybyś był niewinny, to nie musiałbym tu siedzieć.
— nie musiałbyś tu siedzieć, gdyby ktoś mnie nie wrabiał! przysięgam na własne życie.
— wątpię, czy pańskie życie ma jakąkolwiek wartość, biorąc pod uwagę oskarżenia pana osoby. — marcus wywrócił oczami na próby obrony samuela. — jest pan podejrzany o zamordowanie sześciu osób w przeciągu trzech tygodni. przy jednej z ofiar znaleziono pańską broń. i póki co, to jedyny dowód naprowadzający na sprawcę.
— no właśnie! dlatego uczepili się mnie, a ja nawet nie wiem jak mój pistolet się tam znalazł — tłumaczył się samuel. — przeprowadzam tę rozmowę już siódmy raz. mam dość, wynoś się pan z mojego mieszkania!
— słuchaj — powiedział marcus. — nie jestem tu, żeby udowodnić ci winę. jeśli tego nie zrobiłeś, nie masz się o co martwić. za bardzo się uniosłem, jestem w tym nowy.
— widzę — zaśmiał się samuel. — dla kogo pracujesz?
— takich informacji nie mogę zdradzać. ale doradzono mi, żebym pracował razem z tobą.
— jestem dosłownie głównym podejrzanym. jak mam prowadzić śledztwo? przypominam, że zawiesili mnie w pracy.
marcus o tym wiedział. wiedział wszystko o tym mężczyźnie, co mogłoby mieć znaczenie w sprawie. marcus mógł być amatorem, ale traktował to wszystko nad wyraz poważnie.
— ale możesz mi pomóc — powiedział marcus. — moi pracodawcy są tego pewni. ja niekoniecznie, ale jakoś przeżyje.
— nie mógłbyś zostać policjantem z takim zachowaniem.
— jestem detektywem, a nie policjantem, panie sierżancie.
— jestem aspirantem, nie sierżantem.
CZYTASZ
so long london 'original story
Fanfictionmarcus calvet jest początkującym prywatnym detektywem, a tajemnicze zgłoszenie może decydować o jego losach w tej branży. zostaje wciągnięty w sprawę niewyjaśnionych morderstw, gdzie głównym podejrzanym jest - o ironio - policjant, który początkowo...