NA KOMENDZIE

394 12 12
                                    

             Jechałem po mieście swoim nowym zentorno, puszczając muzykę na fulla i śpiewając, a raczej krzycząc. Właśnie wracałem z nabożeństwa, na które zjechały się dziesiątki osób.

             Nagle usłyszałem zagłuszony muzyką telefon. Był to Capela, jeden z wyżej postawionych policjantów.

             Szybko wyłączyłem radio i odebrałem, przy okazji wpadając w latarnię.

             — Erwin Knuckles, Zakon Błędnej Ciszy, słucham.

             — PASTORKU CZY TO TY KIERUJESZ TYM ZENTORNO?! — wydarł się.

             — No tak, a co?

             — ZWOLNIJ, NA MIŁOŚĆ BOSKĄ!

             — Yyy.... Ale ukradli mi samochód, to nie ja.

             — Ta, a siwe kłaki to co? Peruka?

             — Wypraszan sobie, ile osób w mieście ma siwe włosy? Poza tym to wszystko przez te egzorcyzmy!

             — Jasne... Właściwie to nie po to dzwonię, musisz nam pomóc na komendzie. Ale przedtem musisz być żywy, a nie zmiażdżony na drzewie. — parsknął.

             — Zawsze do usług, o co chodzi? — zignorowałem jego uwagę.

             — Podejrzewamy, że opętało nam szefa.

             — Tak? No ciekawe... A co się dzieje?

             — Mamrocze coś pod nosem w jakimś dziwnym języku, jest agresywny, nie poznaje nas, ma przekrwione oczy i drgawki... — zaczął wyliczać, ale mu przerwałem.

             — Będę za pięć minut. Komenda, tak?

             — Tak.

             — Niedługo będę.

             Rozłączyłem się i zawróciłem na zakon. Wszedłem na zakrystię i spakowałem do torby Biblię, za której okładkę włożyłem kartkę z sekwencją na egzorcyzmy, których miałem się nauczyć na pamięć i czego dalej nie zrobiłem, krucyfiks, świeczkę, na wszelki wypadek również Księgę Odrodzenia i kilka innych potrzebnych rzeczy.

             Dwie minuty później byłem już na komendzie, wcześniej łamiąc chyba wszystkie możliwe przepisy drogowe.

             W lobby już na mnie czekał Capela. Ciągle chodził ze zniecierpliwieniem w kółko i był wyraźnie zdenerwowany.

             — Szczęść Boże panie Capela! — zawołałem, wbiegając na komendę.

             — Szczęść Boże, szczęść Boże. — mruknął.

             — Więc jest wasz szef? — spytałem.

             — Zamknęliśmy go w przesłuchaniówce. — wyjaśnił. — Zapraszam.

             Przepuścił mnie w drzwiach prowadzących w głąb komendy. Po chwili znaleźliśmy się pod pomieszczeniem, a którym był uwięziony opętaniec. Dookoła byli zgromadzeni policjanci, rozpoznałem w tłumie kilka ważniejszych twarzy.

             — Proszę to potrzymać. — wcisnąłem czarnowłosemu w ręce torbę, z której uprzednio wyjąłem Biblię.

             — Nie możesz wejść tam sam. — złapał mnie za nadgarstek. — Zrobi ci krzywdę.

Opętany • MORWIN  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz