Na początku chciałabym zaznaczyć dwie ważne rzeczy, zanim historia rozwinię się dalej.
1. Pisane z perspektywy tej postaci jest najcięższą częścią tego opowiadania, tak więc możecie się już domyślać kto, to będzie. Będą to głównie przemyślenia tej postaci, bo chce nadać jej emocjonalności, której nie pokazuje z zewnątrz.
2. Z oryginalnej historii wzięte są postacie i miejsca. Cechy charakteru niektórych są pozmieniane, ale staram się jak najlepiej odwzorować to wszystko. W tym rozdziale cofniemy się bardziej do przeszłości, żebyście aż tak nie znienawidzili tej postaci w przyszłości.
A więc tak już oficjalnie...
VINCENT
Wróciłem do willi dość wcześnie, zostawiłem resztę rodzeństwa w szpitalu, bo chcieli być przy bracie. Nie szukałem Dylan'a, nie miałem do tego głowy, jeżeli nie pojawi się do jakiejś godziny William zadzwoni do organizacji, aby ktoś się tym zajął. Da radę, poradzi sobie z tym sam, w razie problemu zadzwonił by do mnie, ale ja bym nie odebrał.
Telefon wyłączyłem i położyłem na komodzie przy drzwiach. Zostawiłem go tam, zajmując się innymi sprawami. Za dużo myślałem, chciałem zapomnieć o wszystkim, co miało miejsce, skupić się na teraźniejszości, co najwyżej przyszłości, a nie żyć przeszłością, która trzyma mnie za rękę i z każdym dniem coraz mocniej zaciska palce na moim nadgarstku.
Duchy przeszłości ciągną się za mną do teraz, a minęło tyle lat.
Musiałem się jakoś wyciszyć, bo dość długi pobyt w tym szpitalu sprawił, że się ciągle zawieszam, uciekam myślami do tamtych zdarzeń. Nie ma mnie tutaj, jestem tam, może i fizycznie pozostaje w Pensylwanii, to mentalnie jestem daleko stąd. Kiedy zbiłem drugą szklankę oraz spaliłem garnek, podjąłem próby wyciszenia myśli, pozbycia się tych natrętnych.
Najpierw spróbowałem medytacji, ale to nic nie dało, tylko bardziej mnie dobiło. Następnie puściłem jakąś głupią komedię, ale nie potrafiłem się na niej skupić. Potem udałem się na siłownię. Wyszedłem z niej szybciej, niż do niej wszedłem. Najgłupszy pomysł na jaki wpadłem. Spróbowałem poczytać, zająć się papierami, popracować i tak nic to nie dało, tylko pogorszyło sprawę. W końcu się poddałem, w pokoju Tony'ego znalazłem paczkę papierosów, pewnie nie zauważy, że zniknęła, ale później mu ją zwrócę, najwyżej kupię nową.
Przebrałem się w coś luźniejszego. Założyłem czarne, ortalionowe spodenki do kolan, które nadal były na mnie dobre, a na górę ubrałem koszulkę z imieniem na piersi, logiem po drugiej stronie i numerkiem z ksywką na plecach. Na nogi naciągnąłem długie skarpety, ale butów nie ubierałem. Roztrzepałem ulizane włosy, wtedy dopiero spojrzałem w lustro w kącie pokoju.
Wyglądałem jak ja, byłem po prostu sobą sprzed kilku lat. Zmieniła mi się osobowość w tych ubraniach, nie byłem tą samą osobą. Patrzyłem na siebie z trochę psychicznym uśmiechem, który mógłby kogoś przerazić, ale kogo? Byłem sam. Tylko ja, przeszłość i moje nie znikające myśli.
Słynny Vincent Monet zniknął na jakiś czas.
Powrócił Vince, Vinnie, Tenom. W końcu to ostatnie widniało na moich plecach.
Gdy już się na siebie napatrzyłem wyszedłem z pokoju, w rękach trzymając pendrive'a, którego powinienem już dawno zniszczyć. Położyłem się na kanapie w salonie z laptopem na brzuchu. Podłączyłem pendrive'a i otworzyłem jeden z dwóch folderów, znajdujących się na nim. Był to ten z filmikami z tamtego okresu. Podłożyłem sobie pod głowę poduszkę po czym włączyłem pierwsze nagranie.
— Vinnie! — Z laptopa wydobył się dźwięki, a ja poczułem jakbym jeszcze raz przeżywał tą chwilę.
Miałem wtedy na sobie bluzę, bo dopiero dotarłem na miejsce spotkania. Położyłem torbę obok, stojącego poza kadrem, samochodu i jednym, zwinnym ruchem pozbyłem się długiego rękawu i dodatkowej warstwy ubrań. Miałem wtedy te same ubrania, co teraz.
— Siema — rzuciłem do kamerzystki, puszczając oczko do kamery. Mój głos był taki szczęśliwy, ja byłem szczęśliwy. Na pewno nie niewinny, ale bawiłem się dobrze jak nigdy.
Szybko wziąłem się za dopracowywanie tego, co było pod maską samochodu, a chłopaki krążyli wokół mnie, to mi pomagając, to mnie denerwując. Mimo wszystko ich kochałem, w końcu byli moją prawdziwą rodziną, tą wybraną. Rodzice oraz William wtedy skupiali się na Dylan'ie, a potem jeszcze na bliźniakach, a ja... no cóż mnie nie było w domu, więc na pewno im nie przeszkadzałem. Na tamten moment byłem najgorszym synem na świecie, nie to, że teraz nie jestem, ale nie pewno nie AŻ tak złym.
To był trochę okres buntu, kiedy formowałem jeszcze samego siebie. Dużo bójek, wandalizmy, wyścigi samochodowe i tego typu sprawy. Przez to, że wiem, jak to wyglądało, bo sam przez to przechodziłem, nie chce, żeby moi bracia też tak mieli.
Jednocześnie najlepszy i najgorszy okres w moim życiu.
Wtedy na ekranie pojawiła się pewna postać. Jak teraz patrzę na te filmy i zdjęcia, to naprawdę dziwne, że nikt o to nie pytał, bo widać jak się patrzę. Ten wzrok pełen... uczuć, to wszystko, co robiłem, mówiłem, jak się zachowywałem. Byłem zakochany w człowieku. Nie była to jednak kobieta, był to mój najlepszy przyjaciel. Wiem, że to brzmi wręcz niedorzecznie, ale naprawdę go kochałem. I chyba nadal to robię.
Nie widziałem go tyle czasu, ale kiedy widzę go na filmach, zdjęciach moje serce bije szybciej i mocniej. Jakby zaraz miało się wyrwać z piersi i samo oddać się w jego ręce. Czyż to nie jest zabawne. No dla mnie nie.
Skupiłem całą swoją uwagę na ekranie. Patrzyłem dokładnie na niego, co robił, jak wyglądał.
Miał swoją koszulkę, taką samą jak ja tylko z innymi danymi. Stał bokiem przez, co dokładnie widziałem jego profil. Lekko zadarty nos, pełne usta, przymrużone zielone oczy. Był piękny w każdej odsłonie. Przejechał dłonią po swoich blond włosach, odgarniając je w tył. Wtedy kamera zjechała niżej, było widać nasze nogi, bo Addie pokazywała jakie miała na sobie buty i wtedy było widać coś. Serce mi się krajało na ten widok, wtedy nie zwracałem na to uwagi, bo tego nie zauważyłem. Był to jedyny raz, kiedy wyszedł z nami bez bandaży. Odkąd go poznałem zawsze miał bandaże, albo długie skarpety, ale pod nimi mógł mieć opatrunek, na nogach, od kostek do kolan oraz na rękach, od nadgarstka do łokcia. Myślałem, że było to normalne, ale teraz było widać to dokładnie. Mogłem zliczyć wszystkie cięcia na lewej nodze mojej miłości.
Trzydzieści cztery.
Dokładnie tyle ich miał.
Tyle mógł mieć Anthony na całym ciele.
! ROZDZIAŁ PODZIELONY NA DWIE CZĘŚCI, DRUGA BĘDZIE DŁUŻSZA I MOŻLIWE, ŻE BĘDĘ PRZEPLATAĆ PERSPEKTYWY. POSTARAM SIĘ GO WRZUCIĆ JESZCZE DZISIAJ, NAJWYŻEJ WLECI JUTRO!
Buziaki, pozdrawiam!!
CZYTASZ
Losy Tony'ego - Rodzina Monet
Fanfiction! Historia jest moim wyobrażeniem nie jest ona jakoś bardzo związana z oryginalną książką, ale mogą występować spojlery! !Postacie należą do Weroniki Marczak (werka.pisze)! Co gdyby zanurzyć się bardziej w stan psychiczny jednego z rodziny Monet? Je...