rozdział 4

134 9 1
                                    

Gdy się obudziłam cały czas byłam w aucie tyle że nie jechaliśmy.

Przetarłam zaspane oczy i rozejrzałam się. Staliśmy na stacji benzynowej.

W samochodzie siedział tylko Alexander. Przeglądał coś w telefonie.

- gdzie Matt? - zadałam niepewnie pytanie.

- poszedł kupić coś do jedzenia. - odparł nie odrywając wzrokiem od komórki a jego głos nie posiadał żadnych emocji.

Miałam szczerą nadzieję że nie będę musiała poznawać więcej osób takich jak on czy jego ojciec.

Wyciągnęłam swój telefon z kieszeni bluzy i sprawdziłam godzinę. Była 15.17 więc jechaliśmy już jakieś trzy  godziny.

Szczerze Dziwiło mnie to że komuś chciało się jechać tak daleko tylko po to aby zaadoptować dziecko.

Po chwili do samochodu wsiedli pozostali mężczyźni. Najmłodszy z nich podał mi czekoladowego batonika.

- nie wiedziałem jakie lubisz ale mam nadzieję że ten będzie Ci smakował - powiedział z uśmiechem na ustach.

- dziękuję, nie musiałeś mi nic kupować - odparłam.

- ale chciałem - mówiąc to otworzył drugiego batonika i zaczął go jeść.

Patrzyłam chwilę na batonika. Kochałam słodycze ale w sierocińcu rzadko je dostawałam. Kiedyś kilka ukradłam.

Miałam z 11 lat. Szłam z lukiem przez miasto. Lał deszcz. Uciekliśmy wtedy ze szkoły. Z tego co pamiętam nie chciało nam się po prostu tam siedzieć. Nie jedliśmy wtedy śniadania. Kolacji też nie dostaliśmy. Blisko nas zaczęło się błyskać i grzmieć. Pobiegliśmy do najbliższego sklepu. Chodziliśmy po nim bez celu. Jednak gdy weszliśmy w dział z słodyczami nie mogliśmy się powstrzymać. Spakowaliśmy kilka batoników do plecaków. To nie była nasza wina. Nie chcieliśmy kraść. Po prostu nie mieliśmy pieniędzy i byliśmy głodni. Na nasze szczęście udało nam się znaleźć na ziemi 2 złote. Kupiliśmy za nie butelkę wody aby nie wyglądało to tak podejrzanie. Nikt nas wtedy nie przyłapał. Wracając do miejsca które nazywali naszym domem jedliśmy batoniki a deszcz tylko kropił. Niestety jak to dzieci nie przemyśleliśmy wszystkiego. Gdy weszliśmy od razy stanęła przed nami nasza opiekunka prawna.
- z kąd mieliście czekoladę? Kupiliście? Z kąd mieliście pieniądze? A może ukradliście? - zadawala pytania szybciej niż mogliśmy na nie odpowiadać.
Na początku nie rozumiałam z kąd wiedziała o batonikach. Dopiero gdy spojrzałam na luka zobaczyłam że miał brudną buzię. Ja pewnie też.
- z jakiego sklepu to ukradliście? - zadała nam kolejne pytanie.
Wiedzieliśmy jak to się skończy więc od razu podaliśmy nazwę sklepu i ulicy. Opiekunka od razu nas poinformowała że nie będziemy dostawać przez 3 miesiące kieszonkowego i mamy oddać pieniądze za te batoniki. I nie obchodziło ją jak dzieci mają zarobić. Na nasze nieszczęście nie był to koniec kar. Za ucieczkę ze szkoły i kradzież spotkała nas gorsza karą. A blizny po tym do dziś zostały na moich plecach.

Krwawa RóżaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz