Godzina szesnasta. Sala w końcu była posprzątana, a jedyna nieczystość która pozostała to te nieszczęsne ślady butów przy oknie. Próbowałem wszystkiego by je zmyć, ale osoba która je tu zostawiła musiała chyba z farbą na obuwiu tu przyjść. Wszelkie chemikalia zostawione przez nauczycielkę zawiodły. Ba, płyny te tylko bardziej "wypolerowały" plamę robiąc ją tylko widoczniejszą. Specjalnie nawet poszedłem po sodę oczyszczoną do sklepu obok by idealnie wyczyścić pomieszczenie, lecz nawet ona nie pomogła. Jak wiadomo jeśli soda nie pomoże to nie da się już nic zrobić, więc po prostu się poddałem.
Chwyciłem pudło z płynami do czyszczenia i zaniosłem go do szkolnego kantorka. Przechadzając się niezbyt szerokim korytarzem o białych ścianach usłyszałem coś, a raczej kogoś. Głos ten był spokojny i czysty. Śpiewał jakąś piosenkę której nie znałem. Zatrzymałem się by upewnić samego siebie, że się nie przesłyszałem czy po prostu nie dzwoni mi telefon, ale ten ruch tylko mnie upewnił, że w szkole nie byłem sam. Co jest bardzo dziwne zwracając uwagę na późną godzinę o której uczniowie nie mają już lekcji. Może to ktoś z chóru? Tak pewnie mają teraz próbę czy coś.
Ponowiłem mój krok i gdy stałem już przy czerwonych drzwiach ze srebrną tabliczką "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony" otworzyłem drzwi. Znaczy, taki był plan, gdyż po nawet kilkukrotnym naciśnięciu klamki wrota nie ruszyły się nawet o centymetr. Może coś się zacięło? Nacisnąłem mocniej dźwignię próbując odblokować pokój. Opuściłem wcześniej trzymane pudło na ziemię robiąc lekki huk. Nagle osoba, która śpiewała ucichła. Zignorowałem to i ruszyłem z powrotem do klasy z nadzieją, że pani Lee zostawiła kluczyk do składziku w sali matematycznej.
Podążyłem w stronę wcześniej wspomnianego pomieszczenia. Białe ściany, białe kafelki. Jedynie niebieskie szafki uczniów dawały choć trochę życia opustoszałemu korytarzowi. W połowie drogi, czyli obok łazienek usłyszałem śmiech. Był to dosyć charakterystyczny chichot, który należał tylko do jednej osoby. Odwróciłem się w kierunku z którego słyszałem śmieszek.
-Woonhak co ty tu ro- - przerwałem zdanie. Zauważyłem, że w drzwiach wcale nie było pierwszoklasisty. Zobaczyłem tylko kurz unoszący się w powietrzu, który ewidentnie mówił mi, że przed chwilą ktoś tam stał, lecz uciekł. Chyba mam halucynacje..
Ale co miałem zrobić? Szukać chłopaka? Może sobie tylko wymyśliłem, że słyszę ten specyficzny rechot młodszego? Nie wiem, chcę do domu.
Dlatego zbywając wcześniejszą sytuację po prosu udałem się do klasy żwawym krokiem. Pięć minut nawet nie minęło, a już znajdowałem się pod salą 119. Wszedłem do niej i od razu udałem się do biurka. To zwykle tam nauczyciele zostawiają różne klucze czy inne rzeczy uczniom. Przeszukałem wszystkie szuflady po kilka razy lecz nic. Przepatrzyłem również ławki, jednakże tam też nic nie znalazłem. Z nagła po korytarzach znów rozniósł się hałas. Tym razem nie był to śpiew czy chichot. Teraz słyszałem głośne kroki jakby ktoś chodził w butach z podwyższeniem. Nie były to raczej obcasy, one by były głośniejsze. Starałem się bardziej wsłuchać. Może rozpoznam kto to? Nie wiem jakim cudem miałbym to zrobić, ale zawsze fajnie się pobawić w małego detektywa.
Cisza... Osoba która przechadzała się jeszcze niedawno szkolnym korytarzem albo weszła do jakiejś sali, wyszła bądź zdjęła buty. Już miałem wyjść z klasy by rozglądnąć się lecz przypomniałem sobie po co tak na prawdę tu przyszedłem. Beomgyu jeśli się nie skupisz to nigdy stąd nie wyjdziesz. I te zdanie zadziałało na mnie jak energetyk. Od razu się skoncentrowałem i znów ponowiłem poszukiwania kluczyka. Nie chciałem zostawać w szkole więcej niż musiałem. Gdybym tylko się skupił wcześniej to skończyłbym to o wiele szybciej i teraz wylegiwałbym się na kanapie oglądając jakiś serial.
Puk, Puk. Odgłos pukania w drzwi wyrwały mnie z zamyślenia i spojrzałem na drzwi. Kto to mógłby być? Podszedłem do drewnianej klapy, a przed otworzeniem jej zrobiłem trzy głębokie oddechy. 3, 2, 1 i... Odblokowałem z impetem wrota nie myśląc wcześniej czy ktoś nie stoi centralnie przed nimi. Na moje szczęście nikogo tam nie było. Zamiast osoby przed podwojami leżały klucze. Czy los w końcu się do mnie uśmiechnął? Podniosłem kluczyk i z uśmiechem na twarzy pobiegłem truchtem do kantorka.
Pudełko dalej tam leżało. Raczej nic nie znikło, a nawet jeśliby coś na prawdę zginęło to nawet nie zrobiło by to na nim wrażenia. Dzisiejszy dzień można zaliczyć do tych z dziwniejszych.
Odemknąłem czerwone drzwi i włożyłem na drewnianą półkę wszystkie te chemikalia. Nie to czy coś, ale strasznie śmierdziały. Taką toaletą mojej babci. Zamknąłem za sobą drzwi i zakluczyłem je. Teraz tylko zaryglować klasę i mogę iść do domu! Udałem się biegiem do sali. Poszukałem chwilę wzrokiem mojego plecaka, a gdy go namierzyłem podszedłem do niego.
- Co to jest? - Zapytałem sam siebie patrząc na czarny kufer znajdujący się obok mojej torby. Z tego co pamiętam plecak położyłem na podłodze na której mój tornister nie miał niczego u boku. Teraz ni z gruchy, ni z pietruchy znajdował się obok teczki metalowy kufer.
Mimo, iż byłem trochę zmęczony to kim bym był gdybym co najmniej nie spróbował tego otworzyć? No właśnie. Podszedłem do skrzynki odsuwając mój plecak trochę dalej. Śmiesznie by było jakby coś z tego wyskoczyło. Ostrożnie chwyciłem za ciemną rączkę i otworzyłem skrzynię.
W środku znajdowały się tabliczki z imionami i nazwiskami. Pewnie należały one do starych uczniów tej szkoły. Powiem szczerze - byłem trochę zawiedziony. Liczyłem na jakąś mapę dzięki której znalazłbym skarb czy coś, ale i to nie było najgorsze.
Zacząłem je przeglądać. Może znajdę te, które należały do moich rodziców.
- Kim Jae han, Lee Hwi chan, Kwak Ji Seok, Park Hae Yoon - wymieniałem, mówiąc do siebie szeptem. Jak na razie nie znalazłem żadnej plakietki ze znajomym imieniem.
- O ktoś z moim nazwiskiem - powiedziałem do samego siebie, biorąc metalowy kawałek z pudełka - Choi Soo young.. - próbowałem sobie przypomnieć czy znam kogoś takiego, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Podszedłem do plecaka by wyjąć z niego telefon i zrobić zdjęcie tabliczce. Może zapytam później o nią moją mamę.
Kolejne plakietki, kolejne nieznane mi imiona. Nie wiem czego się spodziewałem skoro są to osoby starsze ode mnie o dobre 10 lat.
Kończyłem już czytać wszystkie tabliczki z kufra. Jeszcze dwie i znowu będę musiał od nowa uzupełnić skrzynię metalowymi etykietkami.
- Lee Tae min i... - tu przerwałem biorąc do ręki ostatnią tabliczkę. - Choi Beomgyu?! - przeczytałem jeszcze kilka razy napis upewniając się, że dobrze zrozumiałem tekst. Ani na sekundę zdziwienie na mojej twarzy jak i wewnętrznie mnie nie opuściło.
Ale czemu? Zawsze mógłby to być inny chłopiec o tym samym imieniu. Jednak spotkać taką osobę to rzadkość. Co najmniej nigdy mu się to nie zdarzyło. Dlatego siedziałem teraz na podłodze i gapiłem się na tą tabliczkę jak jakiś dzieciak na rzadką kartę Pokémon.
Z zamyśleń wyrwał mnie szkolny dzwonek. Serio bił co 50 minut? Nie wiedziałem, jak na razie chcę stąd wyjść. Wyjść, pójść do domu, zjeść coś i położyć się spać. Dlatego zrobiłem tylko zdjęcie plakietce, włożyłem je do środka skrzyni i poszedłem próbując zignorować śmiech wydobywający się z szkolnych łazienek.
------------------------------------
no siema siema jak tam u was?
dawno mnie tu nie było cn?
wybaczcie za rozdzial kiedys go poprawie, nie czuje sie usatysfakcjonowana z nim
CZYTASZ
Boy from 1990 taegyu
Aléatoire[ZMIENIONA OKŁADKA!] Beomgyu, dobra rada. Uważaj na osoby, które ci się śnią. A przede wszystkim na przystojnych blondynów!- Czyli historia o 18-letnim Beomgyu, którego od pewnego czasu w snach odwiedza tajemniczy nieznajomy.