Rozdział 4: Córeczki tatusia

5 0 0
                                    

CRYSTAL

Od samego wschodu słońca układaliśmy razem z Jane drewno do bagażnika busa. Niedługo mieliśmy wyruszyć na dobrze znaną Vincentowi farmę.

Sama wizja farmy, którą sobie wyobrażam wyglądała dobrze. Owoce i warzywa, kiedy mięso znowu traci dla mnie jakikolwiek smak. Nigdy za mięsem nie przepadałam. Przed apokalipsą mogli mnie nawet nazywać wegetarianką.

Po tylu godzinach wsadzania drewna do bagażnika, mięśnie, o których nie miałam pojęcia zaczęły się odzywać. 

Już czuję te jutrzejsze zakwasy. 

Kiedy już widziałam, jak kupka drewna się zmniejsza, uśmiechnęłam się do siebie. Ta pieprzona praca zbliża się do końca. 

Moje marzenia o zakończonej pracy jednak legły w gruzach. Zobaczyłam jak Matt z Dannym wychodzą z lasu z drewnem. Jak gdyby nigdy nic, podeszli do nas i powiększyli kupkę drewna.

Matt rzucił nam tylko niewinny, pełen empatii uśmieszek i odszedł.

Jebany medyk.

Już widziałam, jak rzucam się na niego cała rozgniewana.

Oczywiście tego nie zrobiłam, bo zabiłby mnie. Może nie dosłownie, ale tak czy siak miałabym przesrane.

Westchnęłam tylko i zaczęłam układać dalej drewno, obrażona.

Chcieli nas wykończyć, tak? To im się kurwa nie uda. Jestem silną, niezależną kobietą.

...no, prawię.

- Dajcie, pomogę wam. - odezwał się głos niedaleko nas. Obie spojrzałyśmy w tamtą stronę, wymęczone.

Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech, kiedy zobaczyłam, jak Vincent bierze drewno. Załadował je do samochodu szybkim ruchem, bez żadnego problemu.

Tak cholernie żałowałam w tej chwili, że nie chodziłam na siłownię, kiedy mogłam.

- Jesteś naszym wybawcą, Vince. - powiedziała po chwili Jane, kiedy usiadła w bagażniku obok drewna. Jej nogi zwisały, nie dotykając nawet końcówkami butów brudnej ziemi.

- Przesadzasz. - odpowiedział i włożył kolejne kawałki drewna do środka. Uśmiechnął się do nas szczerze.

Przewróciłam oczami i włożyłam do bagażnika kolejne drewno. Otrzepałam dłonie i dopiero teraz poczułam, jak pieką mnie od wczorajszego dnia i dzisiejszego noszenia drewna. 

Cóż, najwyżej mi odpadną.

- Jak tam jest? - zapytała po chwili ciszy niebieskooka. Mężczyzną na nią spojrzał, nie wiedząc o co chodzi. Dopowiedziała więc następne słowa. - Na farmie?

- Jest na pewno ładniej i bezpieczniej niż tutaj.

- A mają tam żelki?

Prychnęłam pod nosem przez co Jane spojrzała na mnie zła. Ja przewróciłam tylko figlarnie oczami i podałam Vincentowi większy kawałek drewna. Ten wziął go ode mnie z łatwością.

- Pewnie znajdą się tam jakieś żelki. - odpowiedział dopiero jak odstawił drewno na miejsce.

Usiadłam obok Jane i spoglądałam teraz na obozowisko. Wydawało się teraz tak bardzo spokojne. Lubiłam takie widoki.

Lubiłam, kiedy było spokojnie, a jedyne czego mi w takich chwilach brakowało to Emily. Podobało by jej się tutaj. Wiem, że tak by było.

Spokojną ciszę przerwały jedyne śmiechy Martina i Isaaca, którzy właśnie wychodzili z lasu za Mattem. Pewnie złapali coś na kolację, którą zawsze jemy razem. Obiady i śniadania często o różnych porach, ale kolacje? Kolacje codziennie razem, żebyśmy czuli chociaż cząstek komfortowej atmosfery.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 3 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Crystal | Zombie Apocalypse [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz