ROZDZIAŁ 2. Pod opieką Boga

394 34 7
                                    

#hymmyv_watt

Dochodzi czwarta rano, a ja wciąż nie zmrużyłem oka. Nachodzą mnie dziwne myśli. Mam wrażenie, że to koszmar, z którego za chwilę się wybudzę. Oglądam stare fotografie z Elysą pod kołdrą, świecąc latarką. Po korytarzu już kilkukrotnie przechodziły siostry i z pewnością zapalone światło zwróciłoby ich uwagę.

Mam z nią tak bardzo dużo zdjęć i na każdym z nich jestem uśmiechnięty. Lubiłem tą dziewczynę. Lubiłem ją bardziej, niż ona mnie i właśnie to okazało się moją zgubą. Przywiązanie do drugiej osoby było złudne bardziej, niż mogłoby się wydawać. Bo teraz, gdy wiem, że zostawi mnie samego nie potrafię być na nią zły, chociaż tak bardzo tego pragnę. Chciałbym ją znienawidzić do granic możliwości. Tak, bym nie mógł nawet na nią spojrzeć, albo tak, bym z każdym spojrzeniem żałował tych wszystkich razem spędzonych lat.

Może wtedy to wszystko byłoby łatwiejsze, ale świat tak nie działał. Świat był miejscem dla potworów, których z jakiegoś głupiego powodu nazywaliśmy ludźmi. To ludzie utworzyli piekło, które okazało się być prawdziwym miejscem do życia. Nie wiem, co czekało po drugiej stronie, ale byłem pewien, że powszechnie opisywane przez siostry piekło, było dokładnie tym po czym stąpała ludzka stopa.

To było głupie i irracjonalne, ale czułem się odrzucony.

Czy nie powinienem cieszyć się tym, że dziewczyna na której tak bardzo mi zależy zdobędzie szansę na normalne życie?

Nie byłem zazdrosny, bo nigdy nie liczyłem na takie życie. Od dzieciaka byłem uświadomiony w tym, że na nie nie zasługuję. Życie z matką było ciężkie, ale pamiętałem dobre momenty. Było ich niewiele i właśnie dlatego zapadły mi w pamięć. Kiedy miałem pięć lat mieszkaliśmy w Beverly Hills, gdzie poznała mojego ojczyma. Garret na początku dobrze odgrywał rolę ojca, póki nie okazało się skąd miał tyle pieniędzy. Wracam myślami do matki, gdy w ręku przewija mi się jej zdjęcie. Każde miasto ma swojego barona narkotykowego. W tej historii to Garret nim był. Rok byliśmy dobrą rodziną, bo tylko tyle potrzebowałby owinąć sobie moją matkę wokół palca. Później pamiętałem tylko życie od ulicy do ulicy.

Może stąd pojawiło się moje przywiązanie do Elysy. Może po prostu znalazłem w niej kogoś, kogo szukałem od dawna. Kogoś kto stał się dla mnie najważniejszą osobą. I byłem wręcz przekonany, że opuścimy to miejsce razem. Sześć lat to szmat czasu i nigdy przez te lata nie wspomniała o tym, że chciałaby się stąd uwolnić. Dom dziecka, inaczej nazywany przez siostry akademią Brillstone był dobrym miejscem. Rygorystycznym, ale naprawdę wyprowadzał te dzieciaki na dobrą drogę. I nie wiem, co takiego zmieniło moją Elysę. Była dziewczyną, wchodziła w wiek dorastania i może zapragnęła jakieś zmiany. Mógłbym to wszystko przyjąć lepiej, gdyby tylko nie ukrywała przede mną tego faktu.

Bębny, słyszałem odgłosy bicia w bębny tak jak każdego poranka. Służyły one za budzik, w każdym skrzydle o szóstej rano pojawiały się dwie siostry, które powoli zwiększały częstotliwość uderzeń. Wyszedłem więc na korytarz, wciąż ubrany w te same ubrania z wczoraj. Każdy z nas musiał pojawić się przed drzwiami do swojego pokoju. Inaczej siostry wchodziły do środka i budziły w dość nieprzyjemny sposób, którym były klapsy w policzek. Każdy uczeń miał krawat. Niezależnie czy była to dziewczyna, czy chłopak. Nosiliśmy krawaty w kolorze swojego skrzydła. Dlatego więc przy mojej szyi widniał krawat o ciemnym odcieniu zielonego. Wszyscy chłopcy opuścili swoje pokoje punktualnie. Siostry Stephanie i Molly przechadzały się korytarzem, aż w końcu we dwie przystanęły naprzeciw mnie.

— Caden Woodward — powiedziała Stephanie do drugiej siostry, która gorączkowo zaczęła szukać czegoś w torbie zawieszonej na ramieniu.

— Cóż za miła okazja, by popatrzeć siostrzyczkom w oczy — odparłem ironicznie, czując na sobie wzrok pozostałych chłopców.

How You make Me Your VillianOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz