XVII: Nigdzie się nie wybieram

287 47 40
                                    

|Sebastian – teraźniejszość|

Weszliśmy do domu, zostając przywitanymi głośnym szczekaniem Sonego. Pies zbiegał po schodach tak ciężko, jakby jakieś ciało się po nich toczyło. Kurt wpadł w wesołe przywitanie psa, któremu spodobało się to jak nic innego. Mnie także sięgnął przednimi łapami na klatce piersiowej, przez co pod naporem ciężaru prawie zatoczyłem się do przodu. Zaraz na schodach zjawił się także i wuj, zaalarmowany gośćmi. Pies stanowił dobry alarm, o którym wcześniej nie pomyślałem. Gdy tak szczekał i obwieszczał czyjeś przybycie, mógłby nas wybudzić nawet w środku nocy. Z drugiej jednak strony wymagałby dużej opieki i uwagi, na które nie miałem fizycznie możliwości. Pracowałem na dostatecznie wiele godzin, aby jeszcze wciskać w to niebezpiecznie długie spacery. Nie zostawiłbym ich przecież w rękach Hannah czy Sherry. Także nie, pies nie.

– Kurt, witaj.

– Cześć. Wpadłem się przywitać, skoro już Sebastian mnie zaczepił.

– Na szczęście Declan już wyszedł, więc nie musicie się martwić zgryźliwością – stwierdził, wymieniając z chłopakiem uścisk dłoni. W świetle dnia wyglądał naprawdę niezdrowo, jakby ząb czasu odgryzł na nim znacznie większe piętno niż na cioci.

– Jeszcze nie wie, że ja i Bastian jesteśmy pogodzeni – odparł Kurt, spoglądając na mnie, co kazało mi wierzyć, że w „pogodzić", kryło się więcej.

– Życzę ci powodzenia – powiedział szczerze. – Declan jest rozjuszony na Sebastiana jak byk. Rozmowa z nim kończy się tak samo.

– Wuju, nie mieszaj się w to – wtrąciłem chłodno. Popatrzeli na mnie skonfundowani w równym stopniu. Zdałem sobie sprawę, że w te słowa włożyłem trochę za dużo formalności. Spróbowałem się rozluźnić pod tym oceniającym spojrzeniem Kurta. – Declana nie da się nagiąć do czyjejś woli, sam musi chcieć. Co za tym idzie, to ja muszę go uspokoić, ale wszystko po kolei. Wróciłem, poznał Sherry, potem można stopniowo go zaczepiać.

– Nie chodzi o to, że nie wierzę w twoje możliwości godzenia się z kuzynem, jednakże Declan nie jestem tym samym człowiekiem co dziesięć lat temu – podjął wuj, szukając poparcia u mojego przyjaciela. Kurt westchnął i z dłońmi w kieszeniach spodni niechętnie przyznał mu rację.

– Wszyscy wiemy, jak ciężki ma charakter.

– Babki, niestety – przyznał cicho Hunter. – Patrzę na niego i jakbym własną matkę widział, naprawdę – skrzywił się.

– Zapanuję nad nim – zapewniłem z nową dawką chłodu, po której zacisnąłem mocniej wargi. – Mam pewne obietnice do spełnienia. Mniejsza z tym. Gdzie Sherry?

– W pokoju – odpowiedział, wskazując palcem na sufit. – Imogen chciała spędzić z nią czas, ale mała powiedziała, że jest przeładowana socjalizowaniem się i musi, cytuję, jak tatuś się wyizolować.

Kurt prychnął, ale postanowiłem nie zwracać na to uwagi. Fajnie, że ich obu bawił żart Sherry, bo ona nie posiadała czegoś takiego jak „przeładowanie socjalizowaniem". Ta mała bateria chętnie zawierała nowe znajomości, zaczepiała staruszki na przystankach, pomagała sąsiadom i pierwsza garnęła się do aktywności szkolnych. Usadzenie jej w miejscu było możliwe tylko dzięki literaturze i, cóż, przyjaciołom online. Czyli tak właśnie teraz spędzała swój wolny czas – na którejś z tych dwóch aktywności. A skoro siedziała w moim niegdyś pokoju, to śmiałem twierdzić, że wygrzebała coś z regału. Nie spodobało mi się to, więc wbiegając po schodach, liczyłem do dziesięciu, aby nie wybuchnąć. Wparowałem do pokoju jak huragan, zastając ją leżącą na środku łóżka na brzuchu z nogami poruszającym się w powietrzu. Przed nosem miała książkę, a widząc mnie, nagle zamarła, zamrugała i absolutnie niedyskretnie zakrywała książkę kocem, który zawsze był w nogach łóżka.

Basta//mxm//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz