XXV: Sądzisz, że jestem złą matką

250 40 16
                                    

|Sebastian – przeszłość|

Sherry Stevens przyszła na świat po północy trzydziestego lipca dwa tysiące dwudziestego siódmego roku.

Ważyła prawie trzy kilo, ale dla jej rodziców było to dużo, dużo więcej szczęścia. Ciężko było po nich stwierdzić, że kiedyś byli przeciwko dzieciom przed trzydziestką. Że ci dwoje lubili podróżować i za dom mieć cały świat. Patrzyli na swoją córkę jak na największy skarb, jaki dostali od życia. Mogłem doświadczyć tych emocji i zapamiętać je na wieki. Te czyste szczęście Huga, gdy trzymał małą ostrożnie w dużych ramionach. Te okrutne zmęczenie po porodzie u Mony, ale i spokój, że urodziła się zdrowa. Sądziłem, że to chwila dla nich, ale kazali mi w niej uczestniczyć. Mona wydarła się na lekarzy, że jestem ojcem chrzestnym istoty, którą rodzi i mam stać jak stoję, bo klnie się na Boga, że wyjdzie. Kto by się z nią w tym stanie skurczów kłócił?

– Chcesz ją potrzymać? – spytał, patrząc mi intensywnie w oczy. Ani na chwilę nie gasił uśmiechu.

Odsunąłem się szybko od niego i wystawiłem obronnie ręce, byle tylko nie wpychał mi jej siłą. Boże, tego jeszcze brakowało, żebym ją upuścił w dobę od urodzenia!

– Sebuś, ona nie gryzie – zaśmiała się, poprawiając na poduszce. – Poza tym nie mamy z tobą zdjęcia z nią, a musimy je mieć ze szpitala. Weź ją i Hugo cyknie.

– Nie – zakomunikowałem dobitnie.

Hugo miał w nosie moje boczenie się i odciął mi drogę ucieczki, stając na tyle blisko, abym jakimś nagłym ruchem nie skrzywdził dziecka, ale jednak musiał zgodzić się je przyjąć. Serce nagle mi zaczęło walić, dłonie się pocić, a czarne myśli gonić wściekle. Instruował mnie, jak mam ją chwycić, aby było dobrze – uczył mnie tego już w domu na lalce, którą dostali z kursów rodzicielstwa – a gdy już Sherry była w moich ramionach, stałem niczym sparaliżowany. Czekałem, aż zacznie wyć jak syrena alarmowa, bo nie byłem jej ojcem, matką. Jakimś randomem, którego rodzice sobie wybrali na chrzestnego.

– Seba, mógłbyś zacząć oddychać na przykład? – spytał, odsuwając się i przygotowując aparat z rozbawieniem.

A ty mógłbyś się nie odsuwać? – odbiłem spanikowany. – Co, jak ją upuszczę? – spytałem przerażony w najcichszy sposób, aby jej nie obudzić.

– On jest przesłodki – skomentowała do mężczyzny. – Myślałam, że to ty będziesz pizdeczką w kwestii opieki, ale mamy w domu większą.

– Jak na rasowego geja przystało – zaśmiał się.

– Świetnie, że się dobrze bawicie moim kosztem, ale serio, jak ją upuszczę, to umrę wraz z nią.

– Już chce za nią życie oddawać, nie mogę – rzuciła, udając głębokie poruszenie.

Nienawidziłem ich.

Zdjęcie zostało pstryknięte, wyglądałem na nim, jakbym kamienie połknął, ale Sherry nie płakała. Na rękach Hugo coś sobie mruczała, wierciła się, ale u mnie zasnęła i to chyba było jednak przerażające bardziej, skoro mogłem ją obudzić wszystkim. Ta dwójka miała odmienne zdanie i totalnie mając na mnie wylane, siedzieli sobie na łóżku szpitalnym i dyskutowali, a ja stałem z małą i z minuty na minutę odprężałem się coraz bardziej. Patrzyłem na pomarszczoną istotę w ramionach, która spokojnie spała, nieświadoma zagrożenia płynącego ode mnie. Gdy zerknąłem na przyjaciół, ci patrzyli na nas w ciszy. Mona z sennym uśmiechem, a Hugo z czymś, co kiedyś mógłbym nazwać pożądaniem. Teraz wydawało mi się to uwielbieniem. Jakby widok mnie z Sherry był dla niego najlepszym widokiem świata.

Basta//mxm//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz