XXVII: Dla ciebie Lorenzo, staruchu

222 46 45
                                    

|Sebastian – teraźniejszość|

Wypuszczono mnie zaraz przy radiowozie, bo Howard wyskoczył ze swojego auta jak z procy, świecąc swoją blachą każdemu napotykanemu na drodze funkcjonariuszowi. Dopadł do mnie, także przedstawił, co było nieco trudniejsze z racji na brak mojej własnej legitymacji. Mimo to puszczono mnie. Może ktoś przedzwonił do naczelnik i potwierdził moją tożsamości? W końcu sprawdzali mi dowód tożsamości, to nie takie trudne. Skoro więc policja mi darowała więzienie, oddano mnie w ręce drugiej karetki pogotowia, która to została wezwana z powodu Enzo. Chłopaka zabrała jednak pierwsza, a druga po stwierdzeniu zgonu fanatyka była wolna. Usiadłem i pozwoliłem się opatrywać. Nie było tego dużo. Jedno rozcięcie na brwi od ciosu, pęknięta warga od przygryzienia i obtarte skórki na kostkach. Wszystko w normie.

W międzyczasie policjant dyżurujący spytał mnie o przebieg tego zdarzenia, więc starałem się możliwie jak najkrócej to zrobić. Pomijając fakt, że znęcałem się nad przestępcą. Zabójstwo winnego nie było czymś, co podczas takich akcji się nie zdarzało. Jednak wtedy – gdy trafiało się na upierdliwych ludzi – prowadzono dochodzenie, czy była konieczność odbierania komuś życia. Mogłem przecież postrzelić go w nogę – jeszcze nie spytano mnie, czemu miał ją złamaną. Zrobić wszystko, aby go unieruchomić, ale niekoniecznie tak na amen.

Howard stał przy mnie niczym stróż i tak intensywnie wbijał we mnie spojrzenie, że wręcz paliło mnie do gołego. On wiedział doskonale, że nie działałem zgodnie z protokołem. Przy moich obecnych zarzutach w sprawie morderstwa Francisa, mogłem sobie nieźle nagrabić zabójstwem winnego. Nic nie mogłem poradzić na tę chęć cierpienia. Może zwyczajnie w świecie osiągnąłem swój limit cierpliwości...

– Proszę uważać przy mówieniu i całowaniu, bo ta warga będzie się paprać tygodniami – ostrzegła sanitariuszka.

– Jasne. Dziękuję.

Odsunąłem się od karetki i odszedłem wiernie z Howardem oraz V bliżej aut. Naszych aut. Światełka migały na całą dzielnicę, więc w niektórych oknach nietrudno dostrzec było gapiów. Ignorowałem ich, wyciągając ze schowka paczkę fajek. Musiałem zapalić, a gdy już to zrobiłem, Howard stanął w takiej pozie, jakby oczekiwał wyjaśnień. Sprawozdania. V, ten zdrajca, siedział przy jego nodze.

– Nie stało się najgorsze – rzuciłem, mając na myśli nastolatka. – Jest głównie w szoku, pewnie ma wstrząśnienie mózgu i parę... ohydnych tatuaży na brzuchu. Poza tym fizycznie ma się dobrze. Mówię pod względem innych ofiar.

– To dobrze – zakomunikował sztywno. Spojrzałem mu w oczy z papierosem między wargami, który urażał ranę. – Co z tobą?

– W sensie?

– Młody, bez takich mi tu. Prokurator ci żyć nie da. Nie stanowił aż takiego zagrożenia z twoich wyjaśnień, żeby zarobić kulkę w łeb. Dobrze o tym wiesz. Zamiast postawić go przed sądem, pochowają go z państwowej kasy.

– Ważne, że już nikogo nie skrzywdzi.

– Bennett, do cholery! – warknął przez zaciśnięte zęby. Patrzyłem na niego zaskoczony. – Wiesz, co powinienem teraz zrobić? Sam na ciebie donieść. Działałeś bezprawnie. Zabiłeś go z prywatnej broni. Nie powiadomiłeś oficjalnie o tej akcji. Zamordowałeś człowieka! Dociera do ciebie cokolwiek, bo widzę, że chyba nie bardzo?

Opuściłem głowę, a dym ulatywał mi między palcami.

Miał rację, oczywiście, że ją miał. Przyznanie się do tego przed samym sobą i to na głos kosztowało mnie wiele, a ja nie miałem siły płacić tej ceny. Wiem, co czułem, gdy naciskałem na spust. Wiem, co poczułem, gdy zobaczyłem na tym stole Enzo. To nie było moje pierwsze zabicie w tej pracy, ale owszem, pierwsze celowe. Były inne możliwości, ale ja ich nie chciałem.

Basta//mxm//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz