|Sebastian – teraźniejszość|
Nasz dramat podziwiał nie tylko Kurt, ale jak się okazało także Luke. Zauważyłem go, dopiero gdy się odwróciłem. Patrzył na mnie wielkimi oczyma, jakby wahał się, czy się odezwać, czy jestem równie wkurwiony, jak Declan i lepiej mi z drogi zejść. W końcu pokręcił głową i się lekko uśmiechnął.
– O stary, to się nazywa wielkie wejście – zaśmiał się, więc się zrelaksowałem. Luke nie wyglądał na obrażonego.
– Czy u Bennettów kiedykolwiek wiało nudą?
– Nie, raczej nie – stwierdził.
Wyszliśmy do siebie, żeby w połowie drogi przybić sobie piątki i poklepać po plecach. Luke wyglądał inaczej, niż sobie to wyobrażałem. Hodował sobie ładną brodę, włosy miał równiutko przystrzyżone i wymodelowane – co zważywszy na jego pracę, miało sens – ale w oczach czaiło się zmęczenie. Na spotkanie po latach ubrał się dość nostalgicznie, bo w luźną i znoszoną koszulkę oraz zwykłe dżinsy. Zupełnie jakby go ktoś wyjął z przeszłości, gdy jeszcze się ze sobą spotykaliśmy. Wtedy lubił zrzucać otoczkę księcia i wyglądać trochę niechlujnie. Mimo upływu lat zdawał się w formie.
– Ile my dumaliśmy, czy ty w ogóle człowieku żyjesz – skarżył się. – A ty wracasz umięśniony jak jakiś pakerek, dołączasz do szczęśliwych posiadaczy zarostów i jeszcze wyprzystojniałeś. Gdybym tylko nie był zajęty...
– To i tak dałbym ci kosza – zapewniłem, puszczając oko. Zaśmiał się wesoło.
– Bezwzględny jak zawsze.
Luke w szkole uchodził za księcia nie tylko z wyglądu, ale także charakteru. Potrafił pojawić się na pomoc każdej osobie, którą spotykało prześladowanie. Zwłaszcza osoby queer. Z nim każdy mógł pogadać jak równy z równym. Przeciwieństwem takiego księcia stanowił Kurt. Przystojny, ale cichy i niezbyt dostępny. Wiecznie z książką lub słuchawkami w uszach. Uśmiech miał czarujący, na który leciała większa część szkoły. Stawiając ich jednak obok siebie teraz, stanowili totalną przepaść różnic. Luke'a było więcej wszerz i wzwyż. Bił od niego testosteron na odległość, a twarz – zwłaszcza oczy – mówiły, jak zapracowanym jest człowiekiem. Kurt za to był nadal drobniejszej postawy, nie miał wyrobionych mięśni – sprawdzałem – a na zarost sobie z jakiegoś powodu nie pozwalał. Z twarzy więc biła mu wciąż młodość. W swoich eleganckich kreacjach otoczka księcia go nie opuszczała. Wyglądał po prostu dobrze bez bijącej od niego męskości. Niesamowita różnica niemal tych samych roczników.
Zasiedliśmy w salonie, gdzie Declan zajął koniec kanapy, Kurt siedział z nogą na nodze obok niego i wyglądała na porządnie podkurwionego, a ja postawiłem na fotel, żeby móc widzieć obu tych panów ze swojej lewej. Na szczęście to Kurta miałem bliżej niż kuzyna. Luke zajął miejsce na ewidentnie dostawionej kanapie z innego pomieszczenia. Rzeczy na stoliku sugerowały, że ktoś przygotował nas na jakieś gry, picie i jedzenie. Ciekawie.
– Jack serio zgodził się wpaść? – dopytywał Luke Kurta.
– To nawet on na to spotkanie naciskał – stwierdził, nieco się rozluźniając. Albo wchodząc w dobrze wyćwiczoną grę. Kurt był trudny do odczytu, jak długo się go nie widziało lub zbyt długo pozwalał ci wierzyć, że obecna jego twarz jest tą prawdziwą.
Ledwo zasiedliśmy i wymieniliśmy parę zdań, a już ktoś dzwonił do drzwi. To Kurt bawił się w gospodarza i poszedł otworzyć.
– To się nazywa wywołanie Jacksona z nory – zaśmiał się Luke, jako drugi witając się z nowoprzybyłym.
Wstałem, wiedząc, że to ja byłem atrakcją tej imprezki, więc wypadało się witać z każdym. Jackson na mój widok wyszczerzył się, jakby znów miał dziewiętnaście lat – przed próbą samobójczą. Przyciągnął mnie do uścisku, który trwał dosłownie sekundę, żeby zaraz poklepać mnie po ramionach i zmierzyć spojrzeniem. Śmiechy z tyłu sugerowały, że Jackson nie zachowywał się tak za każdym razem. Wyglądał jednak lepiej, niż się spodziewałem po słowach Kurta. Jego ciemniejsza o parę tonów karnacja z pewnością nie stanowiła najlepszej metody na dostrzeżenie choroby, ale na moje oko zdawał się zdrowy. Ciemno blond włosy chyba przeczesał tylko palcami, bo stały mu w każdą stronę. Postawił też na wygodę w kwestii ubioru, bo pod rozpiętą czerwoną bluzą miał szarą koszulkę, a na nogach zwykłe niebieskie dżinsy.
CZYTASZ
Basta//mxm//✔
Romance„Pogoń za odnalezieniem siebie w tak ogromnym świecie przyniosła mu tylko cierpienie i oddech niebezpieczeństwa na karku. Sebastian Bennett nadal goni, ale już nie za szukaniem dla siebie miejsca, a schwytaniem winnego jego rozpaczy. Z dziecka nieum...