O jednego Czecha za daleko

13 6 5
                                    

Podręcznik, jak sama nazwa wskazuje, powinien być pod ręką. Dlatego wcisnęłam go pod łokieć, aby położyć się na ławce.

Trzy godziny snu to nigdy nie jest dobra decyzja, ale czy to moja wina, że akurat wczoraj w nocy zachciało mi się zostać mechanikiem motoszybowców i dobrze po pierwszej zaczęłam szukać dokumentacji technicznej samolotów osobowych czechosłowackich masonów w dwudziestoleciu międzywojennym zarejestrowanych na Haiti?

No w sumie moja.

Teraz po zamknięciu powiek widziałam kolorowe mroczki w kształcie śmigieł i nitów, a gdy patrzyłam na jakikolwiek tekst literki przestawiały się przed moimi oczami, zamieniając w na v i wszędzie wstawiając te śmieszne kreseczki i ptaszki nad znakami zamiast normalnych, ludzkich ogonków.

Pół lekcji walczyłam, skupiając się z całej siły na bełkocie wypowiadanym przez fizyka, tworząc rachityczne notatki i z trudem wyłapując pojedyncze słowa wywodu Morderskiego, który wbrew pozornej monotonii co rusz skręcał i zmieniał wątki, tak że pominięcie dwóch zdań gubiło sens wypowiedzi. Zakładając, oczywiście, że takowy sens w ogóle istniał.

Nie mnie oceniać, bo czeski lektor dalej dudnił w mojej głowie przesuwając akcenty i zniekształcając każdy słyszany głos. Choć znając Morderskiego - nie, nie było sensu.

Dlatego poddałam się. Nie wzywałam rozmywającego się obrazu do porządku, ani nie próbowałam zbierać latających wokół mnie głosek. Głowa skierowała się w dół. Najpierw ku rozdwajającym się końcówkom przeżartych farbą włosów, które mechanicznie urywałam paznokciami, potem, (gdy przypomniałam sobie głos babci, oznajmiający, że odrywanie to nie to samo co podcinanie i że tylko je bardziej niszczę i za chwilę wszystkie mi wypadną i będę łysa, co dalej byłoby lepsze od tego paskudnego koloru) położyłam się na tym diabelnym wydaniu Hallidaya.

Nienawidzę Hallidaya. Z całego serca.

Połowa tej nienawiści wynikała z tego, że książka niezależnie od ilości spędzonych nad nią godzin ciągle sama się zamykała w niespodziewanych momentach, druga połowa, z tego, że gdy już się zamknęła doprowadzając mnie tym do furii albo gdy sama zamierzałam rzucić nią w kąt, bo znalazłam kolejny błąd w odpowiedziach, (ja się przecież nie mogłam mylić, prawda? Nie czwarty raz z rzędu, prawda?) wtedy, zawsze pokazywała mi się okładka z wesołymi, śmiejącymi się ludźmi na tym wstrętnym, pędzącym biało-czerwonym roller coasterze. Ludzi, którzy na wieki zostali zamknięci w dobrej zabawie, gdy ja cierpiałam najgorsze katusze tego świata - błędy obliczeniowe.

Tak, powinnam sobie obłożyć ten podręcznik. Dłużej by przetrwał, rzadziej rzucałabym nim o ściany. Ale przynajmniej jego dziwny format szerokości A4, długości A5 idealnie nadawał się na poduszkę.

Więc położyłam się, przymykając oczy, gotowa przez następne dwadzieścia minut pozostałe do końca lekcji nie istnieć, jedynie zerkając co jakiś czas na męki siedzącej obok mnie Kai, która, jako jedna z niewielu, machała swoim piórem wiecznym, próbując przekaligrafować do zeszytu hieroglificznie nabazgrane na tablicy bohomazy. Kaja posłała mi spojrzenie pełne nagany, bólu i zazdrości jednocześnie. Bidulka czuła się zobowiązana do spisywania tego wszystkiego, bo cała klasa później żerowała na jej notatkach. Chciałam ją kiedyś nauczyć asertywności, ale przy pierwszej rozmowie wytknęła mi, że jestem jej najbardziej krwiożerczym pasożytem, więc teraz tylko uśmiechnęłam się do niej, wiedząc, że za tydzień, będę błagać ją o zeszyt.

I tak leżałam, powoli czując jak stapiam się z ławką, jak tracę kontakt z tą rzeczywistością, a poczucie tożsamości się rozpływa, sklejone jedynie tym pustym bólem za oczami i niezrozumiałą udręką istnienia, gdy gdzieś w tle rozwijały się strzępki myśli, a lektor programu edukacyjnego tłumaczy, że turbína se otáčí*. Gdzieś daleko, daleko Morderski bajał o prawie załamania, ale jedyne prawo jakie ja znałam, było tym, mówiącym, że każdy ma prawo się czasem załamać, na przykład ja w tej chwili.

Cierpienia młodej ArletyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz