16. Lily

107 16 32
                                    


Media: Sanah - Hip Hip Hura! 


         Nie miała pojęcia, ile czasu spędziła opierając się o drzwi stodoły. Starała się nie słuchać, gdy usłyszała jego głos, starała się nie analizować, po raz niezliczony starała się wyrzucić go ze swojego umysłu i serca.

          Nie było go tutaj nieco ponad cztery długie tygodnie, gdy wcześniej bywał co najmniej dwa razy na tydzień. Zniknął z dnia na dzień, niczego nie wyjaśniając. Choć co miał jej powiedzieć? Gdy nieco bardziej się w to zagłębiała, była mu wdzięczna, że oszczędził jej upokorzenia, jakim byłoby głośno wypowiedziane zakończenie tego... romansu. Choć nawet to było zbyt poważnym określeniem. To, co ich łączyło było igraszką, nieistotnym ziarenkiem piasku, który książę właśnie strzepnął sobie z kołnierza koszuli.

         Nie czuła się dumna z tego, że uciekła. Wręcz przeciwnie, była na siebie zła, że pozwoliła mu tak bardzo wpłynąć na siebie... nieważne, że wciąż był całym jej światem, nieważne, że nie potrafiła znieść jego widoku, że każde zerknięcie, nawet z oddali zdawało się rozrywać ją od środka na milion małych, bolesnych kawałeczków. Miała jednocześnie przytłaczającą świadomość, że nie mogła tutaj ukrywać się do końca wesela albo i dłużej, bo ciężko jej było stwierdzić ile książę zamierzał zostać w Kromkach.

          Opuszki jej drżących palców przesunęły się po nierównej powierzchni drewnianej ściany stodoły. Potrząsnęła głową, strząsając z policzków pozostałości łez i zacisnęła na sobie zęby, jakby to miało ją uchronić przed pojawieniem się kolejnych.

         Wyjdzie stąd jakby nigdy nic, jakby po prostu zniknęła za potrzebą, a nie uciekła przed miłością bez szans na spełnienie.

          Utkwiła wzrok w słońcu, które coraz bardziej skłaniało się ku linii horyzontu. Tam, gdzie chmury zaczęły się robić różane. Kilka mocniejszych podmuchów szarpnęło wstążkami i wyrwało kilka kosmyków z warkocza o lekkim, łagodnym splocie. Wiatr, który szeptał jego imię, który niósł je dumnie, choć lekko drżąco wprawiając jej serce w tak bardzo niechciane mocniejsze bicie. Wiatr, który zarumienił jej policzki, który zdawał się nawoływać i kusić, by się odwróciła.

         Wstrzymała oddech, gdy poczuła za sobą czyjąś obecność. Złośliwe, podłe łzy na nowo wypełniły jej oczy, a ona tylko potrząsnęła głową, zawzięcie nie zamierzając na niego spojrzeć.

        – Lily...– szepnął tak miękko, jakby to wciąż szeptał wiatr.

         Potrząsnęła głową jeszcze mocniej, aż wstążki smagnęły ją po rumianych, wilgotnych od łez policzkach.

           – Wybacz mi, że zniknąłem bez słowa – mówił dalej, stając przed nią.

         Ona zaś, by na niego nie patrzeć, spuściła głowę i utkwiła wzrok w trawie przed swoimi białymi butami. Dygnęła. Nieco ostentacyjnie i z wyraźnym drżeniem, jakby bała się, że zemdleje.

         – Wasza Książęca Mość, mylisz mnie z kimś. Mnie nie winnyś za nic przepraszać. To dla mnie zaszczyt, że...

         – Dość – poprosił niegłośno, z wyraźnym jękiem. – Nie każ mnie w ten sposób. Spójrz na mnie i pozwól mi wyjaśnić.

          Dziewczyna nie uniosła głowy, a jedynie zacisnęła na sobie powieki, aż z kącików wyrwało się jeszcze kilka słonych łez. A potem niemal krzyknęła, czując dotyk jego palców, których opuszki musnęły jej brodę.

Równolegli II: Niech żyje król. ( wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz