16

794 75 62
                                        

Dzień dobry, Wszystkiego najlepszego dla wszystkich, którzy kiedyś byli dziećmi i tym, którzy się nadal dziećmi czują:D :) Ten rozdział jak wszystkie inne dedykuję @NieSpermNaMnie:) Ale mam nadzieję, że Wy wszyscy lubicie czytać te opowiadanie i ten rozdział również się Wam spodoba
Miłego czytania <3
Z okazji dnia dziecka dostaniecie prezent ;)

Angelina miała jasny plan. Była na ostatnim roku nauki w Hogwarcie. Od momentu jak mogła dołączyć do drużyny była jedną z najlepszych graczy. I teraz chciała udowodnić światu, że jest równie dobrym kapitanem. Jednak przerosły ją jej własne ambicje. Chęć wygrania, próżność i nieodpowiednie kalkulowanie tego co potrafi, z tym co wie, sprawiły, że Gryffindor znajdował się na ostatnim miejscu w tabeli. I nic nie wskazywało na to, aby się miał podnieść z tego miejsca.

Jak na złość Puchoni wygrali cudem drugi mecz, zagrany z Krukonami, więc ich szybkie złapanie znicza zapewniało im trzecie miejsce w tabeli. Tydzień po wypisaniu Malfoy'a ze szpitala, ten już latał i zapewnił Ślizgonom zwycięstwo w meczu z Krukonami. Tabela była jednym wielkim misz-maszem i wszystko zależało od tego, jak im się uda zagrać w zbliżającym się wielkimi krokami meczu z Krukonami, który miał się odbyć w przyszłym tygodniu.

Nie wiedziała co jest gorsze, to że lecą na łeb na szyję z wynikami, czy to, że Harry nadal nie dostał zielonego światła do grania. Minęło już półtora tygodnia od jego wypisania, a wciąż nie pojawił się uzdrowiciel na wizytę kontrolną. Każdego dnia pytała się chłopaka, czy ma jakieś informacje, a on równie zirytowany i zniecierpliwiony co ona odpowiadał krótkim "nie!".

W końcu nie mogła dłużej czekać. Zaraz po wygranej drużyny Slytherinu, dziewczyna złapała wiwatującego na trybunach Harry'ego i przedstawiła mu sprawę jasno. Nie mogli już dłużej czekać, bez zastępstwa. Musieli wybrać nowego szukającego, który go zastąpi w najbliższym meczu. Potter niechętnie, ale się z tym zgodził, bo również widział, co się dzieje i że uzdrowiciel nie kwapi się z daniem mu zielonego światła.

Dlatego w poniedziałek, dwunastego grudnia, w śniegu po kolana, zebrali się na boisku do quidditcha on i kapitanka drużyny. Poza nimi było około piętnastu osób, z czego trzy pierwsze należało odesłać do domu, bo byli to pierwszoroczni.

Dwie kolejne nie wiedziały jak poprawnie się unosić na miotle, inne kilka osób prawie spadło z miotły przy większych akcjach. Tylko troje zostało po dwóch godzinach treningu.

Czując jak odmarzają mu palce u rąk, Harry patrzył jak Dean Thomas, Ginny Weasley i Roven Trick walczą ze sobą o jego miejsce. Angelina nie dawała im odpocząć, kazała wykonywać najróżniejsze pozycje i manewry, chcąc wybrać najlepszą osobę.

- To tych troje? - usłyszał za swoimi plecami głos. Obrócił się gwałtownie, zdumiony widokiem Draco. Do tej pory od lekko ponad tygodnia widywali się o piątej rano, później z kolei nie odzywali się do siebie ani słowem. Tylko ich przyjaciele wiedzieli, że zakopali topór wojenny.

- Tak. Co tu robisz?

- Widziałem jak idziecie i nie wracacie. Pomyślałem, że musisz zamarzać. - odpowiedział, lekko się rumieniąc, ale róż policzków zasłonił gruby szalik. - Proszę.

Wyciągnął w jego stronę parujący kubek. Harry objął go z radością obiema dłońmi, czując jak ciepło naczynia cudownie rozgrzewa mu dłonie.

- O matko, dziękuję! Ratujesz mi życie. - upił łyk gorącego, gęstego napoju. - To czekolada?

- Tak. Z chili. Nie wiedziałem jaką lubisz, ale ja osobiście te uwielbiam, więc ci wziąłem. - powiedział, stając obok chłopaka i popijając swoją porcję.

Sentire tuum gustum #drarry ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz