Na początku nie było żadnego Wielkiego Wybuchu, wiru atomów scalających się z wolna w bardziej skomplikowane życiowe formy. Dla nich były śrubki, wkręty, elektrody, kable – i umorusane smarem dłonie, które składały wszystko do kupy. Tak przynajmniej było zapisane w Wielkiej Chmurze.
Zobaczcie – to para żelaznych skorup pochylających się ku sobie jakby w skupieniu, zaciekłej konsternacji. Ich błyszczące w świetle lampy syntetyczne ciała, zbudowane na wzór istot, które niegdyś zamieszkiwały okoliczne ziemie, podrygiwały do sobie tylko znanego rytmu. Kamera umieszczona pod niskim sufitem z dezaprobatą zacmokała mechanicznym głosem. Powoli zmrużyła zamglone oko i wyostrzyła z nieskrywaną ciekawością.
O czym to teraz tak szaleńczo szeptali?
*
– Popatrz no tylko. Wygląda tak niewinnie, ale i tak piekielnie inteligentnie! – Elektrody na czole Alfonsa zamrugały z entuzjazmem.
– Raczej przypomina pokrzywiony embrion – naprostował Proxim. – Jesteś pewny, że to coś ma być Człowiekiem?
– Musi nim być. Dane z Wielkiej Chmury się zgadzają. Motoryka, poziom ukształtowania odnóży i rąk, powolne formowanie się centralnego układu dowodzenia. Serca, znaczy się. Jak sobie przybliżysz, to zobaczysz, jak bije. Wszystko wskazuje na to, że udało nam się osiągnąć drugi miesiąc.
– Czyli... wsadzamy do kapsuły?
– Wsadzamy do kapsuły! Ale przedtem, dodatki.
Proxim wzruszył ramionami i zgodnie z procedurami podszedł do szafeczki w rogu. Kątem mechanicznego oka dostrzegł, że kamera śledzi uparcie każdy jego ruch. Głośniki po obu jej stronach zabuczały, a potem wydobył się z nich skrzekliwy głos, przypominający grę początkującego skrzypka:
– Udało się?
– Wszystko idzie ruchem prostolinijnym w dobrym kierunku – odparł Proxim. – Ostatnie poprawki i...
– Dajcie mi zobaczyć!
Alfons posłusznie, acz bardzo powoli, uczynił krok w bok.
Na środku laboratorium był stół, na którym stał szklany słoik. Wewnątrz coś wielkości zaciśniętej pięści pływało w żółtym półprzezroczystym płynie. Mały robaczek przypominający bardziej kiełkujący koszmar niż coś, co miało dać początek Drugiej Ewolucji.
– Idealny – oceniła Kamera. – Tylko teraz bardzo ostrożnie... pamiętacie recepturę?
– Wypalona na dysku twardym jak atrament zaschnięty na papierze – odparł Proxim, przytulając do piersi tuzin małych słoiczków.
Położył je na stole, a Alfons pochylił się do przodu w skupieniu tak mocnym, jakby receptory umysłu i poznania miały się za chwilę poprzepalać.
– Zaczynajmy – oznajmił, zacierając dłonie, aż poszły iskry.
Młody Człowiek, zgodnie z teorią niejakiego Darwina, zyskuje cechy równe połączeniu cech jego rodziców. Problem pojawiał się w momencie, kiedy na podstawie pobranych próbek DNA nie umiano ocenić, jakich właściwości Młody Człowiek nabierze. Miał być idealny – umysł ostry niczym brzytwa, pojętny i nieskalany stereotypami. Ciało sprężyste i silne, odporne na zarazę i choroby, a najlepiej też na starzenie. Miałby za zadanie dać początek Drugiej Ewolucji – zbadać przyczyny Wielkiego Wymarcia i odwrócić jego skutki. Oddać życie wymarłej planecie.
Alfons i Proxim mieli przed sobą wszystko, czego wymagało stworzenie Człowieka idealnego. Grunt to dobrać odpowiednie proporcje.
Alfons chwycił jeden ze słoiczków i próbował go odkręcić. Nic z tego.
CZYTASZ
Druga Ewolucja
Science FictionNa początku nie było żadnego Wielkiego Wybuchu, wiru atomów scalających się z wolna w bardziej skomplikowane życiowe formy. Dla nich były śrubki, wkręty, elektrody, kable i umorusane smarem dłonie, które składały wszystko do kupy. Tak przynajmniej b...