Rozdział 3.

37 12 2
                                    

Cielo

Kolor oczu księcia śnił mi się całą noc.

Widziałem jego uśmiech za każdym razem, gdy zamykałem oczy. Dosłownie zdawał się wyryć pod moimi powiekami. Ciągle myślałem o tym, co mówił, jak reagował. O tym, czy ja dziwnie nie reagowałem i czy zrobiłem na nim dobre wrażenie.

Czy może myślał o mnie choć odrobinę tak bardzo jak ja o nim, czy poświęcił mi choć sekundę swoich myśli.

Oczywiście nie zatrzymywałem tych myśli kompletnie dla siebie. Cały następny dzień opowiadałem Thálei o wszystkim, co się stało. Każdy szczegół.

Na pewno miała mnie już dość, musiała mieć, bo inaczej uznałbym, że już od tego mojego gadania oszalała. Mimo tego jednak słuchała. Przy śniadaniu, przy kawie, obiedzie, w ogrodzie, gdy przeglądałem szafę szukając wszystkich fioletowych ubrań.

Zrobiłem ostatecznie dla nich osobną półkę.

A wieczorem patrzyłem się w niebo wspominając jeszcze w głowie tą sytuację i rozważając, czy naprawdę mam szansę próbować podrywać księcia.

Poszło mi dobrze poprzedniego wieczoru, ale czy on wiedział, że jest podrywany? Czy umiał spojrzeć na mnie w ten sposób?

Skłonił mi się na pożegnanie, trochę, jak damie, ale jednak potem nie podszedł znów ze mną porozmawiać. Może ja powinienem był podejść, ale przecież damy nie chodzą za gentelmenami, gdy próbują ich sobą zainteresować.

Tyle, że ja nie byłem damą. Musiałem sobie co chwilę boleśnie przypominać o tym, że nie obowiązują mnie te same zasady co je. Nieważne jak bardzo bym tego chciał.

Rozważając jednak moje szanse, na zmianę w myślach i na głos do Thálei, mimo wszystko nie umiałem kompletnie odstawić na bok idei klasycznych zalotów.

Nadal chciałem, żeby książę się do mnie zalecał w ten sposób, kłóciło się to z całym zdrowym rozsądkiem w mojej głowie, ale nie potrafiłem po prostu tego odrzucić.

Dlatego wciąż pytałem Tháleię o rady.

A ona rzuciła mi jakimś "Już je z tobą skojarzył, spraw teraz, żeby za każdym jak zobaczy kwiaty, myślał o tobie."

No błagam, dostałem mini histerii jak usłyszałem taką radę.

Wykrzyczałem chyba nawet do niej: W JAKI SPOSÓB, CO TO NIBY MA ZNACZYĆ, MÓW PO LUDZKU A NIE JAKBYŚ POEZJĘ PISAŁA!

Duże litery są tu konieczne.

Trochę sobie wtedy popanikowałem, ale Tháli mnie ostatecznie ugłaskała, dosłownie, i zaproponowała, żebym subtelnie spróbował po prostu podać mu kwiat. Zdobyć go skądś, najlepiej z otoczenia, długo się nim bawić, powąchać go kilka razy, dać jemu powąchać, może, gdyby się udało, wręczyć mu go... Może nawet wpleść mu we włosy...

Wyobrażając sobie ten moment kompletnie wyłączyłem się z rozmowy, ale na szczęście Tháleia nie miała mi tego za złe. A potem nawet pomogła mi przygotować się na kolejny dzień i przeżyła moją ubraniową panikę i mały atak szału i płaczu...

Ale tylko taki malutki.

Kolejnego dnia już czułem się całkowicie stabilnie. Ubrałem się w jasny garnitur z fioletowymi, haftowanymi wzorami w kwiaty, założyłem pasujący gorset przypominający tym razem kamizelkę, bardziej zabudowany, niż poprzedni i czekałem w parku na księcia o godzinie, o której normalnie nie chciałbym się nawet ruszać z łóżka.

Zwykle unikałem nie tylko takiej godziny, ale też tego typu spotkań. To było typowe miejsce, do którego przychodzono, by zaprezentować się potencjalnym kandydatom na żonę lub męża. Panny na wydanie przechadzały się wzdłuż parkowych alejek w niewielkich grupach a kawalerzy podziwiali to, jak chodzą, jak machają wachlarzami i upatrywali sobie, do jakiej damy będą chcieli podejść na kolejnym balu. Rzadko kiedy podchodzili do nich już tutaj. W końcu chcieli poderwać jedną a nie pięć, a stały ciągle w tych grupach, ale i takie przypadki się zdarzały, że ktoś podchodził porozmawiać sobie ze wszystkimi.

how to flirt with prince?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz