Dzień dobry :D Ten rozdział, tak samo jak całe opowiadanie, dedykuję NieSpermNaMnie.
Kolejny rozdział pojawi się 26.06
Wigilia w Westminster, dzielnicy Londynu, która niegdyś kojarzyła się z majestatem i historią, teraz pogrążyła się w ciemnościach. Gdy zegary wybiły północ, uliczki zyskiwały zupełnie inne oblicze, przeistaczając się w najniebezpieczniejszy zakątek miasta.
Świąteczny zgiełk, widoczny w innych częściach Londynu, tutaj ustępował miejsca ciszy, która nie zwiastowała niczego dobrego. Lampy uliczne, rzucające migotliwe światło na brukowane chodniki, zdawały się drżeć w obliczu ciemności, które je otaczały. Mgła snująca się nad Tamizą przynosiła ze sobą zimno, które przenikało do kości, niosąc z sobą zapach wilgoci i czegoś nieokreślonego, coś, co budziło niepokój.
Katedra Westminster, kiedyś majestatyczna, teraz wyglądała jak upiorny strażnik tej niebezpiecznej dzielnicy. Jej gotyckie wieże niknęły w ciemności, a dzwony, które o północy biły na chwałę Narodzenia, teraz rozbrzmiewały jak złowieszcze ostrzeżenie. Echo dzwonów odbijało się od kamiennych murów, wprowadzając dziwny, niespokojny rytm w serca nielicznych przechodniów.
Zamknięte sklepy, obdarte plakaty na murach i rozbite okna budziły grozę. Bramy, kiedyś zapraszające, teraz były zamknięte na cztery spusty, a za nimi czaiły się cienie. W mroku kryły się postacie, zgarbione, czujne, gotowe do ataku. Bezdźwięczni obserwatorzy, których oczy świeciły w ciemnościach, śledzili każdy ruch, szukając ofiary.
W jednej z wąskich uliczek, gdzie bruk był pokryty cienką warstwą lodu, stłuczone szkło migotało jak rozbite marzenia. Żebrak, otulony w brudny koc, siedział przy wejściu do starej kamienicy, a jego zapadłe policzki i oczy pełne strachu mówiły więcej niż tysiąc słów. Nie oczekiwał jałmużny, lecz bezpieczeństwa, które dawno opuściło te ulice.
Wigilia w Westminster nie przypominała tej znanej z ciepłych domów i rodzinnych kolacji. To była noc pełna grozy, gdzie dźwięk kroków niósł się echem, przyspieszając bicie serca. Miejsce, gdzie świąteczne światła były tylko złudnym mirażem, a każdy zakręt krył w sobie niebezpieczeństwo.
Westminster, serce Londynu, biło teraz w rytm mrocznych historii, gdzie przeszłość mieszała się z teraźniejszością, tworząc złowrogą symfonię. W Wigilię, między dwudziestym czwartym a dwudziestym piątym grudnia, w tej dzielnicy nie było miejsca na świąteczną radość. Był to czas, gdy ciemność przejmowała kontrolę, a świętość ustępowała miejsca przerażeniu.
Nie przeszkadzało mu to, przeciwnie, mrok okolicy odpowiadał ciemności jego wnętrza. Złości i nienawiści do człowieka, który jemu nic nie zrobił. Szedł napędzany złością, mijając kolejne kamienicę, obdarte ze swojej godności. Szukał numeru siedemset dwudziestego, a gdy w końcu się przed nim znalazł wszedł po oblodzonych schodach, zaciskając dłonie w pięści.
Nazwisko świeciło na domofonie, podświetlane, ale nawet gdyby nie żółta poświata, hiszpańsko brzmiące słowo wyróżniało się wśród innych. Nacisnął je, przytrzymując długo, jakby chciał się przebić przez nie do mieszkania. Nie dbał o to że dzwony wybiły północ i że nie była to pora na odwiedziny. Jeśli nie załatwi tego dzisiaj, to nienawiść zniszczy go od środka.
- Tak? - zaspany głos był spokojny i ciepły. Zupełnie inny niż ten, który słyszał kilka godzin wcześniej.
- Chce porozmawiać.
- Kim jesteś?
- Dominic. - warknął. - Harry mi powiedział co zrobiłeś. Wyjdź i porozmawiajmy.
Cisza po drugiej stronie była aż nazbyt wymowna. Po chwili słuchawka domofonu została odłożona. Nie widział skąd, ale czuł że nie musi ponownie dzwonić.

CZYTASZ
Sentire tuum gustum #drarry ✅
FanfictionAkcja opowiadania dzieje się głównie piątym roku. Rodzice Harry'ego nie żyją, ale Lord Voldemort nie przetrwał tamtej nocy. Od piętnastu lat świat zapominał o Czarnym Panu, a Harry jest wychowywany przez Syriusza. Jego życie było prawdziwą sielanką...