Rozdział 2. Część jego duszy

61 8 73
                                    

— Dostałem się do muzyka. W Warszawie.

Bazyl bardzo dobrze zapamiętał te dwa zdania; nie tylko dlatego, że wypowiedział je Natan, choć wtedy już niemal każde słowo wychodzące spomiędzy jego malinowych warg sprawiało, że serce Kowalewskiego obijało się o żebra w swoich radosnych podskokach.

— To super — odpowiedział, marząc tylko o tym, by Natan nie zadał tego jednego pytania.

Zadał je sekundę później.

— A ty?

Bazyl przepadł dla Natana, jak bardzo nieodpowiednie mu się to wydawało. Gdy Bogacki czegoś chciał, gdy o coś prosił, wszystko inne przestawało mieć znaczenie. Jedno spojrzenie szarych oczu wystarczyło wtedy, by Bazyl podjął decyzję na całe życie.

Pierwszy września nadszedł szybciej, niż można by się spodziewać. Sierpień zawsze jakoś przelatywał mu przez palce, nie dawał do końca nacieszyć się słońcem, jabłkami, dźwiękiem skrzypiec i pianina, Natanem skąpanym w pomarańczu zachodów słońca. Ale Bazyl przyzwyczaił się już do tego, że wszystko, co piękne, mija, nim się spostrzeżemy. Zupełnie jak dobre dni w domu albo ukochany utwór na słuchawkach. I to wcale nie ludzie wyznaczali światu tempo, to on zbyt prędko się kręcił, a oni musieli tylko wciąż za nim gonić, by zdążyć, by nie przeoczyć niczego ważnego.

Kiedy przypinał rower do stojaka przed swoją nową szkołą, Bazyl pomyślał, że może tym czymś, co przeoczył, był zdrowy rozsądek. Zaraz jednak otrząsnął się z tej myśli i, zarzuciwszy torbę na ramię, zatopił się w tłumie ludzi wchodzących do budynku przez drzwi frontowe.

Kilka razy wydawało mu się, że widzi wśród uczniów na auli znajomą twarz, już zmierzał w stronę czarnej czupryny, ale ona zaraz znikała, jakby Bazyl tylko sobie ją wyobrażał, bo choć minęły ledwo dwa tygodnie od ich rozłąki, już strasznie tęsknił za Natanem i chciał go znowu zobaczyć. Nie miał do niego żadnego kontaktu, choć gdyby poszukał, pewnie znalazłby jego profil na Facebooku. Nigdy nie rozmawiali o takich rzeczach, ich relacja była oparta na sierpniach, a oni w jakiś sposób wiedzieli, że gdy Bazyl przyjedzie do pracy, Natan będzie na niego czekał. Teraz jednak Bazyl nie miał już zamiaru kontynuować pracy u Bogackich (w końcu miał szesnaście lat, mógł już legalnie pracować na pół etatu) i nie do końca wiedział, jak ich relacja się dalej potoczy. Poszedł do tej szkoły głównie ze względu na Natana. To było głupie, ale miał naprawdę szczerą nadzieję, że się opłaci.

Ludzie w klasie Bazyla byli wspaniali. Czuł się wśród nich jak w domu, bo byli inni, dziwni, wyjątkowi, zupełnie tak jak on. Zgodził się wyjść z małą grupką na pizzę po zakończeniu uroczystości i choć rozmawiał z nimi normalnie, to jego myśli wciąż błądziły tylko wokół Natana. Liczył, że go zobaczy, ale nie spotkał go ani razu. Raz, w drodze do pizzerii, wydawało mu się, że mignął mu na ulicy samochód Bogackich, ale natychmiast odrzucił od siebie tę myśl. Natan miał dojeżdżać pociągami, poza tym Warszawa była ogromna, pewnie dziesiątki ludzi miały identyczne auta.

Gdy wrócił do mieszkania, rodziców wciąż nie było. Pracowali do późna, więc Bazyl nie był zaskoczony. W kuchni spotkał za to Hanię. Z sennym uśmiechem na twarzy opierała się o blat, jedną ręką nabierając z talerza ryż, a drugą przeglądając coś na telefonie.

— Hej — rzuciła z pełną buzią, nie poświęcając nawet sekundy, by na niego spojrzeć. Bazyl jakimś cudem dopiero teraz zauważył, że siostra ma we włosach błękitne pasemka. Rodzice jej pozwolili, czy weszła po prostu w kolejną fazę tego dziwnego procesu, który można by chyba nazwać młodzieńczym buntem? — W lodówce jest kurczak, a ryż w rondelku, jak jesteś głodny.

— Byłem na pizzy, nie jestem. Ty nigdzie nie wychodziłaś ze znajomymi?

Hania wzruszyła ramionami.

Kwintesencja melodii życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz