Natan miał dwanaście lat, gdy pierwszy raz wszedł z Justyną na dach. Wtedy przychodzili tam, by ukryć się przed rodzicami z paczką chipsów wykradzioną ze spiżarni i grać w karty przy dźwiękach muzyki klasycznej dobiegających z empetrójki Natana. Chłopak poruszał palcami według utworu, choć nie dla wszystkich znał zapisy nutowe, a Justyna śmiała się z niego, gdy gubił się w rytmie. Czasem zabierała ze sobą szkicownik albo książkę, a potem, gdy babcia nauczyła ją robótek ręcznych, szydełko lub druty. Stali się dla siebie bliscy, zwłaszcza po długich rozmowach, którymi otaczała go siostra w gorszych momentach. W końcu wypracowała się w nich swego rodzaju rutyna - wiedzieli, że kiedy dzieje się coś złego, znajdą siebie właśnie na dachu.
Justyna odchrząknęła. Natan czuł na sobie jej wzrok, ale uparcie nie odwracał głowy od pomarańczowego nieba. Zastanawiał się, jak duża jest szansa na to, że gdzieś po drugiej stronie zachodu, w szklano-betonowej kopule Warszawy, Bazyl również patrzy w niebo i że ich oczy spotykają się gdzieś pośrodku niczego, choć żadne z nich o tym nie wie. Zawsze lubił zachody, ale teraz przypominały mu tylko o rudych, kręcących się przy uszach włosach, od których ciężko było oderwać wzrok. Nawet barwy nad sadem, obranym już całkowicie z jabłek, układały się na niebie niczym loki.
— Natan — usłyszał, jak Justyna odkłada druty na dachówkę, po czym jej palce pogłaskały jego ramię. — Odpowiesz? Jak było? Widziałeś Bazyla?
Natan parsknął.
— Czy wy mi, cholera jasna, robicie na złość?!
— Przepraszam — szepnęła Justyna. — Nie chciałam, myślałam tylko...
— Nie, nie myślałaś — odparował Natan. Złość ściskała mu gardło. Nie powinien się tak złościć, to było złe, wiedział o tym; ale z drugiej strony złość była emocją, a emocje były w porządku, jeśli były naturalne. — Powiedziałem ci, nie zmienię zdania!
— Ale to cię niszczy.
Justyna była spokojna. Zawsze była spokojna, ale nie obojętna, po prostu spokojna. Zazdrościł jej tego.
— Tu nie chodzi o mnie.
Chciał krzyknąć, ale nie mógł. Brak mu było siły, jak na wszystko ostatnimi czasy. Bolało, bardzo bolało. I wiedział, że Justyna ma rację, ale podjął już decyzję. Nie chodziło o niego. Nie chciał, by chodziło o niego. Bo gdy myślał o sobie, podejmował decyzje, które łamały ludziom serca.
— Jeśli nie chodzi o ciebie, to o kogo? O Bazyla? A myślisz, że jak on się z tym poczuje?
Łzy same popłynęły mu z oczu, cały wodospad łez połączonych z niekontrolowanym westchnieniem smutku i bólu, które opuściło jego wargi. Natan lubił płakać, bo płacz był oznaką emocji, a emocje były w porządku, jeśli były naturalne. Ale nie lubił płakać przy innych, bo zawsze bał się, że obchodzi ich za dużo. Ukrył więc twarz w dłoniach, choć wiedział, że Justyna nie raz widziała jego łzy. Przytuliła go delikatnie, a on chciał, by go zostawiła, ale był pewien, że tego nie zrobi. Teraz i pewnie jeszcze przez dłuższy czas.
— Źle, Justyna. Ale kiedy mówię źle, to nawet nie jest ułamek tego, co widziałem w jego oczach, rozumiesz?! On był taki... — Natan krztusił się łzami, Justyna pocierała dłońmi jego ramiona i nic nie mówiła, bo wiedziała, że gdy mu przerwie, jej brat już więcej się nie odezwie. — Taki smutny, zdradzony, zmęczony! Justyna, kurwa, on myślał, że to jego wina! Ja tak nie chciałem, tak bardzo chciałem wtedy powiedzieć, że go chcę, że jest najwspanialszym człowiekiem na świecie, ale... — Natan rozkaszlał się i uświadomił sobie, że chyba stracił głos. — On płakał, Justyna — wyszeptał. — Nie chcę nigdy więcej patrzeć na jego łzy.
Justyna pokiwała głową, delikatnie się od niego odsuwając. Oczy miała zaszklone.
— Nie mówiłeś, że z nim rozmawiałeś.
Natan westchnął.
— Jesteśmy razem w zespole — powiedział. — Nie wiem, co teraz zrobię. Może po prostu odejdę.
Justyna pokręciła głową i trąciła go palcem w policzek, zmuszając Natana, by na nią spojrzał.
— Nie — powiedziała twardo i mocno, tak, że od razu odrzucił ten pomysł. — Nie, za bardzo ci zależało. Nie pozwolę ci stracić szansy na żadną, najmniejszą rzecz ze względu na jakiegoś chłopaka, okej? Macie po szesnaście lat, Natan. To nie jest koniec świata. Jakoś... jakoś kiedyś będziecie szczęśliwi. Oboje. Wiem to.
— Nie wiesz.
Justyna pokiwała głową.
— Masz rację, nie wiem. Ale to nieważne. Bo w ciebie wierzę, Natan.
Wpatrzył się w horyzont. Słońca już prawie wcale nie było. Znikało tak szybko, jak widok Bazyla. Uciekł od niego, choć chciał patrzeć na jego piękną twarz przez wieki. O niczym nie marzył tak, jak tylko o nim. Nie przeżyłby gimnazjum, gdyby nie ciągła perspektywa spotkania Bazyla kolejnego sierpnia. A teraz postanowił zostawić to wszystko ze sobą i nie wiedział, naprawdę nie miał pojęcia, jak sobie z tym poradzi.
Wbił wzrok w gwiazdę polarną. Nienawidził jej. Była wiecznie trwającym jasnym punktem, jak ta jedyna, ostateczna nadzieja, do której nie chciał wracać.
— Natan, ale jest okej, prawda? — wyszeptała Justyna. Nie patrzył na nią, ona na niego też nie, ale za to wpatrywali się razem w tę samą gwiazdę, choć dla każdego z nich miała inne znaczenie. — To znaczy, poza Bazylem. Nie chodzi o to, że...
Natan wciągnął gwałtownie powietrze. Powinien od razu domyślić się, o co jej chodzi. Nie mogła mu w pełni zaufać, nie po tym wszystkim, co zrobił jej i całej rodzinie.
— Boże, Justyna, oczywiście, że nie — westchnął. — Już ponad dwa lata... Jezu, dwa lata...
Ramiona Justyny objęły go w delikatnym, niezrecznym uścisku. Powietrze robiło się coraz gęstsze. Wiedział, że zaraz będzie musiał zejść. Nie potrafił wytrzymywać napiętej atmosfery.
— Jesteśmy z ciebie wszyscy bardzo dumni — powiedziała Justyna.
Natan pokiwał głową, po czym wyplątał się z jej uścisku i podniósł na nogi.
— Tak, wiem — odparł. — Ale i tak wszystko zniszczyłem, więc co to ma za znaczenie?
Justyna podniosła na niego wzrok.
— O czym ty...
— Przecież wiesz, Justyna. Ta cholerna rodzina już nigdy nie będzie taka sama, wszystko przeze mnie. Mogliście być szczęśliwi, ale jestem ja, jakaś zupełna...
— Natan! — Justyna gwałtownie wstała. — O czym ty gadasz?! Widzisz w ogóle, co robisz?! Myślisz, że takim bezsensownym gadaniem, obwinianiem się o wszystko, zdziałasz cokolwiek? Komuś pomożesz? Pomyśl czasem. Nie jesteś tu sam!
Natan zacisnął szczękę.
— Ta — mruknął, zbliżając się do okienka na strychu, przez które wychodzili na dach. — Dzięki.
Wiedzieli, że jej słowa nic dla niego nie znaczą. Justyna próbowała, mama próbowała, próbowała także pokaźna rzesza psychiatrów, psychologów i terapeutów. Natana już nawet nie obchodziło, czy pomogli. W swoich oczach, nieważne, co ktokolwiek by mu powiedział, wciąż był potworem.
A/N
hii!!!!
dzisiaj premiera deh, wiec oczywiscie rozdzial do kwintesencji bo wrzesien jest miesiacem zapobiegania samobojstwom, a deh jest musicalem bardzo bliskim sytuacjom natana i bazyla (bardzo polecam obejrzec i posluchac soundtracku!!)
stay hydrated ♥︎

CZYTASZ
Kwintesencja melodii życia
Roman d'amourBazyl Kowalewski od zawsze czuł, że nie pasuje do reszty świata i niezmiennie szukał w swoim małym świecie drugiej podobnie wyróżniającej się osoby. Gdy więc poznał Natana - owianego delikatną tajemnicą pianistę, który wydawał się pozbawiony jakichk...