7. Powrót do przeszłości

45 12 21
                                    


Tym razem magiczne zaklęcie "Następny, proszę!" nie przywołało do mnie kolejnego kandydata. Zafundowało mi za to przymusowy powrót do przeszłości, a konkretnie – do czasów studenckich. 

Bractwa i ich huczne imprezy urozmaicone w niewiadomego pochodzenia alkohol, którego łącznie przelane litry zapewne swą długością przebiłyby nawet Nil i specyficzni – zarówno w dobrym, jak i złym tego słowa znaczeniu – świecący (nie)przykładem studenci, których to życie towarzyskie bezustannie kręciło się wokół jednego – seksu. Kolejna impreza z rzędu, świętowanie wygranego meczu, topienie smutków po przegranej rozgrywce, zdanie kolokwium, nauka w uniwersyteckiej bibliotece, samochodowe kino, bądź randka na łonie natury, to wszystko sprowadzało się do jednego – praktycznego studiowania Camasutry. 

Oczywiście bywały pewne wyjątki od tej świętej reguły. Byli nimi ludzie, którym autentycznie zależało na wykształceniu. Odkładali oni na bok miłosne podboje i pijackie eskapady, lecz nie oznaczało to, iż całkowicie rezygnowali oni z życia towarzyskiego. Często szaleli i doskonale zaznajomieni byli z terminem "zabawa", lecz do wszystkiego podchodzili z należytą rozwagą, której brakowało zdecydowanie większej połowie kampusu. Wychodzili na imprezy, by po nich zamiast leczyć kaca dodatkową dawką procentów, spędzić dzień w bibliotece – nie na anatomii i dogłębnych zapoznaniach intymnych, lecz na nauce czysto teoretycznej, związanej stricte z kierunkami studiów, na które mieli przyjemność uczęszczać. 

Zdawać by się mogło, iż słuchacze, reprezentujący właśnie takie wartości, uznawali byli za gatunek wymarły niczym książęta na białych koniach, lecz stwierdzenie to mijało się z prawdą. Być może ciężko było w to uwierzyć, ale istnieli studenci inni, niż ci zwykle przedstawiani w Amerykańskich filmach. Byłam tego idealnym przykładem. Nie tylko zresztą ja, bo Mirella również zaliczała się do tego zacnego grona. Żałowałam tylko, iż tego samego nie mogłam powiedzieć o chłopaku, którego intensywne spojrzenie z zaciekawieniem pochłaniało moją twarz, dokładnie tak, jakby w jej rysach wymalowana była mapa do ukrytego skarbu. 

Niestety – dla młodzieńca ubiegającego się o moje względy – daleko było mi do, wskazującego najskrytsze pragnienia, kompasu, więc jeśli ten młodociany pirat poszukiwał damy do biesiady w towarzystwie rumu i cielesnej rozpusty – doprawdy źle trafił. Jeśli zaś w planach miał odnalezienie "Czarnej Perły", o której marzyły miliony korsarzy, byłam skłonna wskazać mu drogę do zaznania słodko-gorzkiego, lecz wyjątkowego w swym szaleństwie, smaku narzeczeństwa. 

— KJ — przedstawił się. — Uprzedzę cię i na starcie powiem, to nie inicjały, a imię. — Zaśmiał się. Najwyraźniej KJ posiadał niewyobrażalnie wielkie doświadczenie życiowe, związane stricte ze swoim oryginalnym imieniem, a dokładniej rzecz ujmując – z wyjaśnieniami, iż dwie litery, którymi się definiował, nie były pseudonimem, lecz naprawdę widniały w jego dowodzie osobistym w rubryce przeznaczonej na imię. 

Doskonale to rozumiałam. Sama wielokrotnie spotkałam na swojej drodze ludzi, którzy nie dowierzali w moje imię. Cóż, taki już był urok wymyślnego i rzadko spotykanego nazewnictwa. Pytania, dziwne spojrzenia i przekręcanie imion, były zupełnie normalnymi zjawiskami, do których należało przywyknąć. To jak klątwa, bądź przeznaczenie – zarówno jednemu, jak i drugiemu trzeba było stawić czoła i pokochać swoją odmienność, bo oryginalność była jedną z najwspanialszych definicji piękna. 

— Wiem. — Zawtórowałam mu śmiechem. 

Nosiłam imię Amore, mój brat zaś Apollo – co tu dużo prawić, w moim DNA zakodowana była pewnego rodzaju smykałka do dziwnych imion. 

— Myślałem, że spotkam tu dużo enpecetów z millenialsów, a trafiłem na gen Z, slay. 

Gdy wypowiedział te słowa, jego szafirowe oczy zabłyszczały niczym dwa diamenty, gdy rzucane przez księżyc w pełni światło, otulało krawędzie tych szlachetnych kamieni. Po wzroku, którym obdarowywał mnie KJ, łatwo było wywnioskować, iż chłopak był zaintrygowany moją osobą. Odbierałam to jako bardzo dobry znak, gdyż szczerze powiedziawszy – zaczynałam już powoli powątpiewać, iż zdołam napotkać tu chociaż jednego, godnego uwagi mężczyznę.

Wymyślony NarzeczonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz