ROZDZIAŁ I

8 2 0
                                    


Nienawiść.

Uczucie, które codziennie mnie przytłacza. Prześladuje od momentu przywitania nowego dnia o brzasku aż do jego pożegnania o zmroku. Jest skierowane do każdego i nikogo.

Pustka.

Permanentny stan, któremu poddaję się od momentu, w którym zaczęłam coś więcej rozumieć z otaczającego mnie świata. Jest jak trucizna, która wdziera się do serca i umysłu z niebezpieczną precyzją, aż pozostawia samo zaprogramowane ciało.

Strach.

Czasem zastanawiam się jak wygląda życie bez niego. Im dłużej się nad tym pochylam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że potrzebuję go do tego, aby cokolwiek odczuwać. Jest moim wrogiem, ale lepszy znany nieprzyjaciel niż nieznany sprzymierzeniec.

Nadzieja.

Przez chwilę smakuję to słowo jakbym miała chociaż możliwość i odwagę wypowiedzieć je na głos. Nie robię tego. Mam wrażenie, że jeżeli zacznę o niej marzyć, to runie jak domek z kart, który tak starannie układam w swojej głowie. Pomaga mi to, chociaż nie rozszyfrowałam jeszcze w jaki dokładnie sposób. Ilekroć chwytam jakiś schemat, wymyka mi się.

Kuriozum całej sytuacji polega na tym, że urodziłam się w sto ósmym roku Wieku Nadziei, a za niespełna dziewięć dni wchodzimy już w sto dwudziesty dziewiąty.

Czas płynie tak, że prawie nie zauważam zmieniających się pór roku. Wszechogarniające obojętność i rutyna zlewają następujące po sobie dni w jedno - życie.

Nie potrzebuję znać poszczególnych dat, ponieważ żadnej z nich nie wyczekuję. Do tej pory nie musiałam również rozwodzić się nad tym, który rok już mija, ale wiek dwudziestu jeden lat zbliża się nieuchronnie. Dowiedziałam się tego tylko dlatego, że król pragnie go z niezaprzeczalnym zniecierpliwieniem, o czym nie omieszka wszystkim tego przypominać. Przynajmniej nie jestem w tym osamotniona.

Czasem zastanawiam się nad tym jak bardzo jestem w takich odczuciach wyalienowana. Czy jakbym zapytała własnej mamy o jej wiek, to umiałaby go precyzyjnie wskazać, a może musiałaby najpierw policzyć? A jakbym zapytała swojej cioci? Nie, zbeształyby mnie za zajmowanie się głupotami, które kobieta nie powinna rozstrzygać.

Mężczyźni u nas mają obchody poszczególnych urodzin i są na tyle częste, że trudnością jest o nich zapomnieć. Odnoszę natarczywe wrażenie, że każda wymówka jest dobra dla celebrowania różnych wydarzeń. Z duża ilością przepychu, alkoholu i strachu. Nie ich oczywiście.

Wstaję z łóżka, aby rozprostować skostniałe dłonie, ukryte pod jedwabnymi rękawiczkami. Zrezygnowana podchodzę do szafy i omiatam wzrokiem cały pokój. Jest ogromny i zimny. Białe ściany zdają się potęgować chłód bijący zza okien, a do towarzystwa dochodzą płytki w tym samym kolorze. Dwuosobowe, drewniane łóżko również swoją barwą nie odstaje od całej reszty. Umieszczone jest idealnie po środku dłuższej ściany, przeciwległej do drzwi, zaś obok niego stoi szafka nocna wykonana z tego samego materiału. Poza lampką nocną nic się na niej nie znajduje. Perfekcyjna nieskazitelność, a jednak za każdym razem mam wrażenie, że powinnam to określić adekwatnym oksymoronem.

Minimalizm jest oznaką pokory.

Słowa mimowolnie zalewają mój umysł, chociaż już nie do końca pamiętam, kto jest ich właścicielem. Prawdopodobnie Madame Cruize, która była moją nauczycielką etyki, kultury, tańca i wychowania małżeńskiego. Surowość w jej oczach zawsze bardzo skutecznie wymuszała maksymalne skupienie na zajęciach.

Tak samo jak baty.

Pozwalam myślom się ulotnić, żeby skupić wzrok na toaletce, aby za sekundę przenieść go na śnieżną szafę, z której wyjmuję ubrania o tym samym chłodnym kolorze. Wszystkie komplety są takie same.

EdenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz