- Nie wytrzymam dłużej z tą starą jędzą! Ciągle tylko strofuje, poprawia i zrzędzi. I jeszcze na domiar złego poprawia samą siebie, bo recytujemy jej własne słowa, to i tak źle! Czy jej ktoś kiedyś w ogóle dogodził? – Rosemary piekli się, zataczając kolejne kółko w naszym kąciki w bibliotece i już nie mam siły jej błagać, aby się uciszyła, bo możemy nie być same. Zamiast tego przerzucam kolejną stronę starannie wykonanych notatek, porównując je z książką.
Koronkowa rękawiczka, chociaż cieniutka niczym jedna z kartek, skutecznie odgradza moje dłonie od doświadczania struktur wszelkich powierzchni. Kusi, aby je zdjąć i cisnąć gdzieś w zakamarki piwnicy, ale sama myśl o konsekwencjach blokuje triumfalną wizję samej czynności, a także satysfakcji z niej płynącej.
- Czy mogłybyście proszę przynieść nam następne dwa tomy „W społeczeństwie"? – Zwracam się do Diany i Pani N., które za chwilę podnoszą się ze swoich krzeseł i bezszelestnie kierują na pierwsze piętro. – Nie mamy za wiele czasu. Pamiętasz o tym, że dwa dni temu przywieziono książki? – Pytam z nieukrywaną ekscytacją w głosie. Nie pamiętam, kiedy coś mnie ostatnio tak zainteresowało, nawet jeżeli skutki tego mają być negatywne. Chcę robić coś, cokolwiek by to nie było i jakkolwiek ulotnym uczuciem się cechowało.
- Książki? – Dziwi się dziewczyna, a trybiki w jej mózgu pracują z zawrotną prędkością, chociaż jak dla mnie nasmarowane są preparatem o tytule „wieczne zapomnienie". – O, Panie! Wypadło mi zupełnie. Czemu nie mówiłaś jak pamiętałaś? – Patrzy na mnie oskarżycielsko na co jedynie posyłam jej pełne politowania spojrzenie.
- Nie wpadłaś na to, że wypada no nie wiem... - Udaję zastanowienie. – Zaczekać aż kucharki niektóre wezmą i nie będą się tam kręcić?
- Mądrala. – Siostra szturcha mnie łokciem w bok, a przez znaczącą różnicę we wzroście moje żebra boleśnie protestują. – Ale nie możemy tego zrobić teraz. Musimy wymknąć się w nocy. – Szeptem kończy wypowiedź, a zanim zdążę zaprotestować, w zasięgu wzroku pojawiają się uprzednio wysłane kobiety z naręczem książek. Chociaż nie można odmówić sensowności planu Rosemary, to jednak mimo wszystko wolałabym aż tak nie ryzykować. Tylko ciekawość bywa okrutną cechą.
Pogrążamy się w lekturze otrzymanych tomiszczy, przez co wszelkie inne myśli wylatują z głowy na wiele długich godzin.
* * *
- Nie mów mi tylko, że zrezygnowałaś, bo nie ręczę za siebie.
Powstrzymuję się od różnych tików nerwowych, które zdradzałyby moje zawahanie, ale nie sposób ukryć spięcia oraz sztywności całego ciała. Przez ostatnie kilkadziesiąt minut tuż po tym jak rozstałam się z Panią N. w mojej sypialni i dopełniłam wszelkich innych czynności, takich jak chociażby rzucenie się na jedzenie w postaci bliżej nieokreślonej papki zostawionej na mojej toaletce wraz ze szklanką wody z ziołami, rozstrzygałam wszelkie za i przeciw wyjściu do Biblioteki.
- Rosemary, to chyba nie jest najlepszy pomysł z historii wszelkich naszych pomysłów. – Rzucam, a skóra na moim ciele nieprzyjemnie mrowi, jakby ostrzegała, że nie chce być dzisiaj poddana cierpieniu przez moją głupotę. – No bo zastanów się. – Dopowiadam gwałtownie, zanim dziewczyna zdąży zebrać myśli. – Może lepiej, żeby Diana albo Pani N. nam je przyniosły po kryjomu od kucharek, albo same przeczytały i nam przekazały informacje.
- Umówiłyśmy się, że same mamy to zrobić, żeby nikt się niczego nie dowiedział. – Strofuje oskarżycielsko, a ja zastanawiam się czy kiedykolwiek odbyłyśmy taką rozmowę czy może ona sama ją ze sobą w głowie przeprowadziła i zapamiętała jako realne wspomnienie. Niemniej nie odzywam się. – Gdzie cała zabawa z tego wyjścia jak same tego nie zrobimy? Mamy się ciągle chować za czyimiś plecami?
CZYTASZ
Eden
RomanceEva Lumiere żyje w zawieszeniu między permanentnym strachem a synchroniczną rutyną aż nadchodzi dzień, którego nigdy się nie spodziewała, a jakiego podświadomie oczekiwała odkąd pierwszy raz dostarczyła tlen do swoich płuc. Nie ma na tyle odwagi, ab...