Rozdział 3. ~ Nie mam matki

2 0 0
                                    

Julek

Spokojny, przyjemny walc Chopina numer dwanaście w F-moll wypełniał przestronny salon i pewnie niósł się jeszcze dalej. Mój wzrok podążał za pięciolinią zapisaną na kilku kartkach, rozłożonych na czarnym pulpicie fortepianu. Natomiast moje palce wygrywały melodię, czując ją w opuszkach palców.

Pod koniec pamięć mięśniowa przejęła pałeczkę, a ja przymknąłem oczy, chcąc bardziej złączyć się z instrumentem, zamiast być jedynie wykonawcą. Kiedy zakończyłem delikatnie walc, przez chwilę jeszcze trwałem w niknącej nucie, a potem ciszy.

Wreszcie otworzyłem oczy i wstałem od czarnego instrumentu. Zebrałem swoje nuty i sięgnąwszy po skórzaną, nieco już wysłużoną torbę na ramię wrzuciłem kartki do środka. Trzymając torbę w dłoni ruszyłem do holu i założyłem tam swoje ciężkie, czarne glany, nie zawiązując ich do końca. Przejrzałem się ostatecznie w lustrze i poprawiłem skórzaną kurtkę motocyklową, po czym przewiesiłem torbę przez ramię i wyszedłem z domu, zamykając go na klucz.

Mamy nie było, bo wyjechała na zakupy, a potem miała wstąpić do koleżanki. Dobrze wiedziałem, że pewnie im się zejdzie, więc nawet nie zakładałem, że pożegnam dziś mamę przed zajęciami w muzycznej.

Tata siedział w pracy. Niezmiennie od roku spędzał tam każdą wolną chwilę...

Westchnąłem ciężko i chowając dłonie w kieszeniach wyszedłem za bramę podwórka, rzucając pojedyncze spojrzenie w kierunku niebieskowłosej szczupłej dziewczyny o jasnej, niemal bladej karnacji, która siedziała na krawężniku i spokojnie paliła papierosa. Miała na sobie szare dresy i za dużą koszulkę z napisem w stylu graffiti. Pod nią zauważyłem jeszcze rękawy trzy-czwarte czarnej bluzki. Po chwili niebieskowłosa już szła obok mnie.

– Hej, Julian. – przywitała się, posyłając mi lekki uśmiech.

– Cześć, Lidka. – odparłem, również odpowiadając uniesieniem kącików ust.

Dziewczyna przysunęła się lekko, a ja przyjacielsko objąłem ją na moment. Potem ponownie moja dłoń wylądowała w kieszeni.

– Słyszałam o twoich wyczynach w sierpniu. – powiedziała Mróz.

Rzuciłem jej nieco znudzone spojrzenie.

– Chyba każdy już słyszał, z tego co widzę. – wzruszyłem ramionami. – Nikomu do tego, dlaczego to zrobiłem. Zresztą sam nie do końca wiem...

– Czasem robimy rzeczy, które mają nam przynieść ulgę, choć nie są dobrze widziane przez społeczeństwo. – westchnęła Lidka.

Zmarszczyłem brwi rozbawiony jej słowami i wskazałem podbródkiem jej papieros między palcami.

– To sobie powtarzasz, jak kupujesz kolejną paczkę?

– Spierdalaj. – zaśmiała się dziewczyna i szybko zaciągnęła się ostatkiem, po czym rzuciła peta na chodnik i przydusiła stopą w wysokich, czarnych Conversach. – Ćwiczyłeś przez wakacje?

– Taa... – skinąłem głową. – I kawałki z zajęć, i te, które sam sobie znalazłem. Jędruś dał mi na zakończenie tamtego roku zbiór walców Chopina.

– Czemu tak go lubisz? – zmarszczyła lekko nos Lidka.

Spojrzałem na nią i zauważyłem, że miała naprawdę ładny nos. Nieduży, prosty, choć lekko zaokrąglony na końcu. I z piegami, które uwidaczniały się zwłaszcza w jesiennym i zimowym słońcu. Zupełnie jakby zgrywały się z emocjami dziewczyny, które wiecznie były smutne lub chłodne.

– Jędrusia czy Chopina? – zaśmiałem się, wspominając naszego nauczyciela.

Jędrzej Dobrowolski uczył na pierwszym stopniu, ale opiekował się też naszą szkolną orkiestrą i przygotowywał większość pianistów i smyczkowców do występów. Sam grał na fortepianie, wiolonczeli i gitarze klasycznej, a do tego był ojcem dwójki dzieci i świetnym pedagogiem. Przez jego podejście do ucznia, często nazywaliśmy go między sobą po prostu Jędrusiem.

MelodyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz