Trzeci dzień po przeprowadzce. Nie wiem po co ambitnie skręcaliśmy do pierwszej w nocy szafę, przywiezioną Skodą z Warszawy, bo od dwóch dni nie było czasu niczego do niej włożyć. Więc mieszkamy wśród toreb i kartonów. Ale budzą nas ptaki a nie karetki i śmieciara.
Odwołali mi poranne spotkanie w związku z tym, pracowałam w rozciągniętych gaciach i narysowałam sobie rysy twarzy dopiero popołudniu. Na obiad były pielmieni z Biedry i bulion z kartonu przywieziony z Włoch (numero uno in Italia). W sumie polecam- 5 minut roboty. No i duży plus, bo do jedzenia rosołu włączyłam klimę. Żeby nie siedzieć przy kompie non stop i rozprostować sponiewierane plecy, poszłam do ogrodu gadać przez telefon. A że nie potrafię tylko stać, gadać i oddychać to zerwałam pierwszą fasolkę szparagową, ostatni groszek nadgryziony już przez jakieś istoty i kwiaty cukinii, którą posadziłam dla kwiatów właśnie. W tym roku z paczki nasion wyrosły niezłe chabazie. Więc propsy dla mnie za zdalne ogrodnictwo. W międzyczasie oblazły mnie mrówki (w końcu wiek telimenowy) i zaatakowały komary. Po robocie ugotowałam z darów natury pyszny obiad i pojechałam na rehabilitację. Jadąc ze wsi do wsi fajne jest to, że mija się co najmniej kilka znajomych osób, które machają i się witają. Po drodze zamówiłam chleb w Livio na jutro „ten dobry z Toskanii z ziarenkami" i zajechałam do Dino po wodę dla kota i poczułam powiew włoskiego luksusu, bo było też San Pelegrino. Nie, Amanda nie pije San Pelegrino, bo jest gazowana. Na rehabilitacji zapdejtowałam bazę newsów z ostatnich tygodni, gdy nas nie było. Teraz usiadłam i sobie patrzę na kartony a one na mnie. Ciekawe kto pierwszy mrugnie.
CZYTASZ
Pamiętniki z życia na wsi
Historia CortaPrzeprowadziliśmy się z Warszawy na piękną wieś wielkopolską.