Rozdział 1

17 1 0
                                    

Podparłam brodę na dłoni, która spoczywała na stoliku z metalu. Podniosłam wzrok ze swoich poszarpanych paznokci i skupiłam się na pomieszczeniu. Przy meblu ustawione były jeszcze dwa krzesła. Jedno obok mnie, drugie naprzeciwko. Szare, chropowate ściany oraz biały sufit z dwoma, małymi lampkami. Z mojej prawej strony lustro. Weneckie. Tak przypuszczałam. Tak przynajmniej było w filmach. Gdybym znalazła się tutaj w nocy, czułabym się jak w horrorze.

Naprzeciwko mnie znajdowały się drzwi, ale nie drewniane, co dodawało pomieszczeniu jeszcze więcej chłodu. Obok drzwi było okno na korytarz. Przez zasłonięte tylko w połowie rolety mogłam zobaczyć odrobinę światła dziennego, które wpadało z innych bocznych pomieszczeń oraz przechodzących funkcjonariuszy policji.

Skrzyżowałam nogi pod stołem i zaczęłam nerwowo poruszać jedną ze stóp. Zataczałam nią małe kółka. Przy okazji stukałam palcami wolnej ręki w blat. Automatycznie wyprostowałam się na krześle, które jako jedyne miało w sobie coś więcej niż metal, kiedy klamka ugięła się pod naciskiem dłoni po drugiej stronie. Oderwałam łokieć od blatu, zabierając obydwie dłonie. Spuściłam je wzdłuż ciała, aby następnie położyć je na kolanach.

Do pomieszczenia wkroczyło dwóch mężczyzn. Marc ubrany standardowo w idealnie skrojony, czarny garnitur z tego samego koloru krawatem oraz śnieżnobiałą koszulą pod spodem. W ręce trzymał służbową teczkę z wszystkimi dokumentami. Dawno jej nie widziałam. Kiedy wracał do domu zamykał ją w małym pokoju, który był jego domowym „biurem". Wyglądał profesjonalnie. Był w końcu w pracy, a ja miałam być jego klientem.

Drugi facet był mi nieznajomy. Widziałam typa pierwszy raz na oczy. Był ubrany w zwykły granatowy T-shirt, niebieskie dżinsy, a wszystko dopełniała skórzana, brązowa kurtka, co dało mi do zrozumienia, że nie był zwykłym policjantem. Wtedy miałby na sobie typowy mundur. Luźny, codzienny ubiór oznaczał jedno. Facet z kryminalnego.

Mógł mieć maksymalnie czterdzieści lat. Dość gęste, ciemne, blond włosy dodawały jeszcze więcej delikatności do jego spokojnej, odrobinę pomarszczonej twarzy. Błękitne oczy przeszyły mnie już za pierwszym spojrzeniem. Nie oderwałam jednak wzroku od mężczyzny.

- Witam, panno Evans. – zaczął, podchodząc bliżej stołu, aby następnie odsunąć krzesło przede mną i zając na nim miejsce. – Nazywam się Robert Miller. – wyciągnął w moją stronę dłoń na przywitanie, którą od razu pewnie uścisnęłam.

Obserwowałam sylwetkę ojca, która zbliżyła się do mnie, aby również usiąść, ale po mojej lewej stronie. Postawił teczkę na podłodze i poprawiając swój garnitur, skierował twarz w moją stronę. Jego usta wygięły się w delikatnym, ale odrobinę przebiegłym uśmiechu. Nie mogąc już więcej patrzeć na Marca, odwróciłam głowę i zawiesiłam się na mężczyźnie naprzeciwko.

- Cała rozmowa będzie nagrywana. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? – wyciągnął z kieszeni kurtki czarne, małe urządzenie, które już dobrze znałam.

Spięłam się na myśl, że wszystko co powiem będzie można użyć przeciwko mnie lub Rossowi. Przełknęłam nerwowo ślinę, czując się odpowiedzialna. Odpowiedzialna za wszystko. Każde słowo, które miało wypłynąć z moich ust będzie przestudiowane przez kilkanaście osób.

- Nie denerwuj się. Już to przerabiałaś. – pomyślałam, zaciskając mocniej palce na swoich ciemnych, szarych, szerokich dżinsach. – Udawaj pewną siebie.

Od razu zadarłam głowę wyżej, próbując nie pokazywać swojego narastającego stresu. Spojrzałam na dyktafon na blacie.

- Nie ma problemu. – odpowiedziałam i posłałam mężczyźnie uśmiech. – Nie zgadzam się na obecność mojego ojca w czasie przesłuchania. – wypowiedziałam, zakładając ręce pod piersiami.

Defeated [16+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz