⊱✿⊰ Rozdział III ,,Daisy" ⊱✿⊰

4 0 0
                                    

~ Amarylis ~

Od mojego wybudzenia się. Rodzina trzyma mnie na smyczy. Mam wrażenie, że mi nie ufają.
Zapisali mnie do tego walonego psychologa. Ciągle nie rozumieją, że i tak im nic nie powiem.
To moja osobista sprawa.
Leżałam na trawie, a trawa wyrastała z ziemi, ale z ziemi również wyrastały stokrotki.
Ciepły wiatr owiewał moją skórę, a oczy raziło letnie słońce.
Czułam się jak w niebie.
To miejsce przynosiło mi ukojenie jakiego nie przynosiło żadne inne.
Miałem wrażenie, że unoszę się na wietrze. Jakbym lewitowała.
Słyszałam ćwiergoty ptaków, klekoty bocianów i rechot żab. Na chwilę zapomniałam o otaczającym mnie smutku.
Jakby wyblakł...
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Zobaczyłam to co chciałam zobaczyć, czyli słodko-kwaśne dzieciństwo.
Mówiac dzieciństwo Mam na myśli od zera do osiemnastu lat.
Chciałabym jeszcze raz się zakochać, jeszcze raz pójść do szkoły, jeszcze raz przepłakać całe noce, bo hociak z serialu zmarł, jeszcze raz poczuć smak starych, babcinnych dropsów.
Jednak tylko gdy otworzyłam oczy uderzyła mnie szarość.
Podtapiała mnie i nie dawała wyjść na powierzchnię.
- To wszystko nie tak miało wyglądać...- wyrzeptałam.
Słońce Dopiero wschodziło.
- A w dupie to mam!- krzyknęłam i poderwałam się do góry. Biegiem ruszyłam nad przystań.

***

Zobaczyłam napis na drewnianej tabliczce ,,Przystań najlepszego jutra. Oblegane. zakaz wstępu bez zgody Amarylis Star i Connora Greya"
Czy to taka przystań lepszego do jutra to, bym nie powiedziała.
Razem z naszymi przyjaciółmi na początku liceum znaleźliśmy to miejsce. Viviene chciała to zrobić swój kącik ogrodniczy, Amber Jako iż była naszą ,,super mamą" i była z nas najstarsza to chciała, abyśmy się nią podzielili, najmłodszy z nas Evan chciał tam zrobić nasze miejsce, Bianka wogóle nie mieszała się w tą politykę, a ja i Connor chcieliśmy zrobić Przystań. Reszta pomysłów nie miała.
Jak można się domyślić staneło na przystani.
Zrobiliśmy dwie ławki, miejsce na ognisko, pomost, zasadziliśmy więcej kwiatów, nawet dwie łódki ogarnęliśmy. Teraz siedziałam na drewnianym mostku mocząc nogi w wodzie, patrzyłam w dal, a w oddali widziałam szary dym uchodzący z fabryki.
Sięgnełam dłonią do wiklinowego koszyka obok mnie. Wyciągnęłam z niego na jedno, małe, zielone winogrono, a następnie je zjadłam wypluwając pestkę.
Na posmak znajomej goryczy.
- Stara, co ty tutaj sama tak siedzisz?- usłyszałam głos Naomi.
Naomie była szczupłą blondynką, jednak na początku wakacji przefarbowała włosy na wiśniowy róż. Jej piękne, niebieskie jak tafla wody oczy wpatrywały się we mnie nieustannie.
Trwałam w milczeniu póki różowowłosa nie przysiadła się do mnie. Pomost był dość wąski i chwiejny, ale spokojnie obydwie się na nim mieściłyśmy.
- Mam dość- westchnęłam. - Rodzice, a w szczególności tata trzymają mnie na smyczy- pominęłam fakt, że tęsknię za Connorem i nie mogę się doczekać, aż znów się spotkamy.
Moja mama nie ma do niego urazy, a mój tata wręcz przeciwnie.
Chciałam się ostatnio z nim spotkać, ale mój kochany ojciec stwierdził, że to dla mnie zbyt ,,niebezpieczne".
- Chodzi też o Connora co nie?- spytała. Ona to wróżką normalnie jest. Pokiwałam jedynie głową i wyjęłam nogi z wody. Założyłam obok leżące klapki i powoli się Oddaliłam.
- Pa Naomi, do zobaczenia.
Wiedziałam bez odwracania się, że się uśmiechnęła.
Oj, Naomi, Naomi... co z ciebie wyrośnie.

***

Ja tak nie mogę.
Nie umiem zapalić.
Chciałam tym uciec od wszelkich problemów, uciec od rzeczywistości, oddać się w objęcia melancholi, ale nie umiem.
Za dobrze mnie wychowałaś Mamo.
Chciałam tylko za parę lat żyć spokojnie z dwójką dzieci dwoma psami i może kotem, ale przecież nic w życiu nie jest takie jak się chce.
Przemierzałam jakąś ciemną uliczkę.
Wkroczyłam w nieznane mi części mojego miasteczka. Zawsze przestrzegano nas, abyśmy tu nie wchodzili, a tym bardziej z nikim nie rozmawiali.
Przymknęłam oczy, a moje włosy powiewały na wietrze.
Potknęłam się o coś, a właściwie o kogoś.
P

od moimi nogami zobaczyłam krępego mężczyznę o czarnych jak Smoła włosach. Oczy miał zamknięte, a w ręce trzymał pustą butelkę perły.¹
Miał na sobie białą poplamioną winem koszulę i czarne garniturowe spodnie.
Usłyszałam jak facet cicho mamrocze i powoli się przebudza.
Szybko uciekłam w zauek.
Ślepy zauek.
Dalej słyszałam tylko klnięce.

~ Ryan ~

Cała głowa mnie boli.
- Co za pizda...
Spróbowałem wstać. Jednak zaliczyłem bolesną glebę z zimnym brukiem.
Nigdy nie sądziłem, że takie kobiety jeszcze istnieją a jednak.
Cholera...

***

- Cześć ty jesteś Maya?- spytałem stojąc z bukietem kwiatów w ręce.
- Tak to ja- usłyszałem melodyjny głos.
Brzmiała jak anioł.
Nie.
Ona cała była pierdolonym Aniołkiem bożonarodzeniowym.
Marzyłem tylko o tym by by była cała moja i nie przejmowałbym się opinią innych.
Białe nieskazitelne włosy, wręcz fioletowe oczy, długie rzęsy, jasna skóra bez przebarwień, duże, truskawkowe usta, około metr piedziesiąt, septum w nosie, przekłute ucho do końca, kolczyk w pępku, czerwona sukienka do kostek z wycięciem na brzuchu, czarny naszyjnik z rubinem.
Wporównaniu do moich poprzednich dziewczyn ona wyglądała jak skarb piracki. Wychodziła ponad skalę moich oczekiwań.
- Co tak stoisz idziemy?- spytała mnie, a ja oniemiałem.
Jej piękny uśmiech błyszczał szczęściem, uczciwością i niewinnością.
B

yłem wręcz oślepiony jej niecodzienną urodą. Myślałem przez chwilę, że to ona będzie przy mnie siedzieć na bujanym fotelu, głaszcząc jota na kolanach i razem będziemy obserwować jak nasze2 wnuki cisza się z prezentów bożonarodzeniowych.
Ale ja jestem popierodolony...
Usiedliśmy na krzesłach przy okrąkłym stoliku.
– Co podać?– zapytała kelner.
Kobieta spojrzała w kartę, a ja zrobiłem to zaraz za nią.
– Dla mnie zimne latte borówkowe– uśmiechnęła się pokazując szereg białych zębów.
– Oczywiście, a dla pana?– popatrzył na mnie podczas, gdy ja nadal gapiłem się w menu.
– Herbatę jaśminową i ciasto czekoladowe na zimno poproszę.
– Zjesz kawałek ciasta, co nie?– spytałem odkładając kartę dań na stolik.
– Jedzenie zaraz będzie– i odszedł zostawiając nas samych.
Siedzieliśmy przy oknie z pięknym widokiem na południowe słońce.
Tylko my i wiele innych osób wokół na sali.
Nie może być lepiej.
Ciasto razem z napojami pojawiło się na naszym stole.
– Wiesz... nie za bardzo przepadam za czekoladą, ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek– uśmiechnęła się uroczo.
Cudna dziewczyna...
A, więc– zacząłem. – Smacznego.
Popatrzyła na mnie swoimi syrenimi, fioletowymi oczyma.
– Dziękuję, nawzajem– odpowiedziała.
Nasza kolacja się zaczęła...

***

Upiła mnie żmija...
Ja jej kurwa zaufałem i chciałem z nią spędzić resztę życia po jednej randce, czy ja jestem jakiś rozjebany?
Ale wyglądał jak anioł. Jak jebany anioł.
Można tu powiedzieć, że blondyna okazała się być rudą, bo rude to fałszywe².
– Japierdole... co jest kurwa ze mną jebanym nie tak!– waliłem pięścią w murowaną ścianę uliczki.
Zza rogu wychyliła się głowa.
Nawet bym się nie odwrócił i jej nie zobaczył, gdyby nie szelest metalowej puszki.
Zobaczyłem tylko skrawek brąz loków.
I ten skrawek pozwolił, bym wstał i sprawdził co kryje mrok.

***

1085- słów
perły¹- piwo choć pewnie wszyscy to wiedzą.
fałszywe²- bez urazy dla rudych.
Koniec tego rozdziału.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 05 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

⊱✿⊰ Make a wish ⊱✿⊰Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz