Rozdział V

40 9 11
                                    

Słyszę pisk- nie wiem, czy to przypadkiem nie omamy
Słyszę świst- w którą stronę uciec mamy?
Czuję szaleniznę serca swego,
Komu w końcu cenne zaufanie damy?
A w tym labiryncie pełnym pułapek, nie ma dla nas litości
Boję się, że zaraz wpadniemy na wór pełen kości.

- Zawsze to samo! – rzuciłam zrozpaczona sama do siebie. ,,Stoję na tym fragmencie od paru dni i nie umiem nic więcej napisać, skup się!”, pomyślałam mobilizując się w duchu. Pewnie w dalszym ciągu krzyczałabym na siebie wewnętrznie, kiedy nagle moje katusze przerwał dzwonek leżącego obok telefonu. Zerknęłam na wyświetlacz i poczułam, jak dziwny chłód owiewa moje ciało.

Wibracje nie ustawały, a na ekranie widniała nadal identyczna od kilku sekund nazwa - numer nieznany, podejrzenie spamu. W głowie huczały czerwone lampki – czy dobrym pomysłem będzie odebrać? W końcu ostatnim razem dość agresywnie odpisałam nieznajomemu kontaktowi, a teraz bałam się, że to mógł być on. Czym prędzej złapałam telefon w spoconą dłoń i drgającymi ze stresu palcami odrzuciłam połączenie. Jeśli założenia chłopców były trafne, a groził mi naprawdę Adam, to nie zamierzałam dać mu się zastraszyć.

Odłożyłam komórkę i użyłam całą siłę umysłu, jaką tylko potrafiłam z siebie wygrzebać, by wyrzucić z pamięci te niepokojące mimo wszystko drwiny. Szczęśliwie próbę odwrócenia od nich uwagi udaremniło mi niepewne pukanie do drzwi. Otrząsnęłam się z transu, choć nawet nie zarejestrowałam, że w niego wpadłam, w pośpiechu zamykając klapę komputera. Po chwili przez oczami miałam zmartwioną twarz Filipa, który właśnie stanął w progu.

- Coś się stało? – zapytałam, przekrzywiając głowę w prawo i patrząc na niego zdezorientowana.

- Eee, nie, chciałem tylko sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku. – bąknął wyraźnie zakłopotany i zaczął się wycofywać. – To ja już sobie pójdę, no wiesz, obowiązki wzywają... – ledwo zdążył dokończyć, już odwracając się do wyjścia, a przez swoją niespodziewaną niezdarność potknął się o wystający kant.

Tylko chwilę mu zajęło rozgarnięcie się i zaraz potem wstał, szybko wyszedł, z zażenowaniem zamykając drzwi. Roześmiałam się, bo usłyszałam ciche przekleństwo, a kilka momentów później pisk brutalnie zatrzaśniętych zawiasów. Spojrzałam z westchnieniem na komputer. Po paru sekundach poważnych kalkulacji, uznałam, że muszę trochę odpocząć od ciągłego ślęczenia nad jasnym ekranem. Wstałam od biurka, położyłam się na łóżku i z błogą przyjemnością przyjęłam nadciągający sen.

Byłam tak nieprzytomna i oszołomiona, że gdy na mojej rozgrzanej skórze pojawił się dotyk, nie wiedziałam nawet, czy to przypadkiem nie sen. Trzeźwości dodały mi dopiero ostre paznokcie, które z całą pewnością nie zaciskały się na mojej szyi dobrotliwie.

W tempie natychmiastowym wytrzeszczyłam oczy, powaga sytuacji zalała mnie niemal od razu. Nie mogłam oddychać. Na krtani czułam coś ciężkiego i zaborczego, coś, jakby lina owijała powolnie chociaż zabójczo pętlę wokół mojego gardła. Obraz zamazywał się przez mroczki, traciłam widoczność, mimo że moje powieki rozwarte były najmocniej, jak mogły.

Po paru chwilach, gdy doszedł do moich uszu chrapliwy oddech, uświadomiłam sobie, że to czyjeś ręce tak utrudniały mi wciąganie powietrza. Jak przez mgłę dostrzegłam długie, obślizgłe palce, które mnie dusiły, a potem tak samo umierający wzrok przesunęłam na twarz oprawcy. Byłam przerażona, ale gdy w zasięgu mojego spojrzenia znalazła się lisia maska, poczułam wręcz paraliżujący strach. Zupełnie jakby ktoś przybił mnie zardzewiałymi gwoździami do materaca.

Mroczne, stalowe tęczówki wgapiały się we mnie niewzruszone, jakby właśnie wcale ich właściciel nie próbował mnie zabić. Chciałam w tamtej sytuacji zrobić naprawdę wiele, lecz prawda była taka, że gówno mogłam zdziałać. Chciałam krzyczeć, ale struny głosowe odmawiały posłuszeństwa, czułam wielką kulę, która zmuszała mnie do zachowania milczenia. Zapragnęłam wiercić się i wyrywać temu mężczyźnie tak długo, jak tylko mogłam zdołać, ale jego bezlitosny uścisk odbierał mi kontakt z rzeczywistością. Nie mogłam sterować swoim ciałem. Spoczęłam na łasce faceta, który był coraz bliżej pozbawienia mnie życia, a ja coraz mniej mogłam się opierać. Odpływałam, z każdą kolejną sekundą kontaktowałam coraz mniej, aż w końcu kształty przede mną stały się potwornie niewyraźne, zbiły się w jedną wielką plamę i zalewały całą moją głowę.

Płuca potwornie mnie paliły, ale nawet ten ból nie był na tyle nieprzyjemny, by mnie rozbudzić. Zamykałam już oczy, bo niechciane znużenie zaczęło wypełniać mój organizm, gdy nagle uścisk zelżał, a obrzydliwe, męskie łapska się ode mnie odkleiły. Byłam w tak złym stanie, że nie miałam siły nawet krzyknąć, gdy mężczyzna ruszył w stronę drzwi, które cały czas były otwarte. Próbowałam chociażby pisnąć, ale w połączeniu z łapczywie branymi wdechami, z moich ust wydobył się tylko skrzek. Facet tuż przed wyjściem, obrócił się i spojrzał na mnie. Jego wzrok był hipnotyzujący, ale nadal niebezpieczny. Mogłam tylko patrzeć bezradnie jak przejeżdża palcem po szyi i wychodzi.

Poczułam jak po policzkach zaczynają skapywać pojedyncze łzy, usiadłam na łóżku szlochając i patrząc niewidzącym, beznamiętnym wzrokiem w przestrzeń. Poczułam jak po policzkach zaczynają skapywać pojedyncze łzy, usiadłam na łóżku szlochając i patrząc niewidzącym, beznamiętnym wzrokiem w przestrzeń. Patrzyłam jak słońce powoli zastępuje księżyc, rozświetlając świat. Wstałam i chwiejąc się, ruszyłam wolno do łazienki, zmusiłam się do wzięcia prysznica. Spojrzałam na siebie w zaparowanym lustrze.

Długie blond włosy były skołtunione, a oczy przekrwione i zmęczone, ale najbardziej przerażające były wielkie sine odciski, które pokrywały całą szyję, Moja skóra była jagodowa. Niechętnie zerknęłam na nie z odrętwieniem w odbiciu, a po mych policzkach po raz któryś tego dnia popłynęły łzy. Drżącymi rękoma sięgnęłam po telefon i odblokowałam ekran. Bezsilność skąpała moje serce, gdy mój wzrok przyciągnęła nieprzeczytana wiadomość. Ponownie nieznany numer. Starając się nie panikować, wzięłam głęboki, niespokojny wdech i kliknęłam w ikonkę, moje oczy powolnie przesuwały się po krótkim tekście. Z każdą chwilą czułam coraz większe niechcenie, obrzydzenie i niesprawiedliwość. Dlaczego ja?

„To było dopiero preludium Lauro, pamiętaj, że masz milczeć”

Upadłam na podłogę, a komórka wypadła mi z ręki i potoczyła się po podłodze, zostawiając na wyświetlaczu parę rys. Opadłam na ścianę toalety i zamknęłam oczy, zbierając się w duchu na dzień, na który nie miałam najmniejszej ochoty. Byłam praktycznie pewna, że to nie Adam wysyłał te wszystkie pogróżki, co sprawiło, że każda moja tkanka dygała z lęku. Nie wspominając już o tym, że moje bezpieczeństwo całkowicie zanikło, a ja chciałam zaszyć się w łazience i już nigdy jej nie opuszczać.

Rzeczywistość jednak była odmienna, brutalna, a ja miałam pojęcie, że tego uczynić nie mogłam. Zamartwianie chłopców tym, co się stało byłoby nieco egoistyczne, przecież nie chciałam psuć im wyjazdu. A poza tym, czy gdyby mój oprawca, kimkolwiek on był, dowiedział się o tym, że im się poskarżyłam, istniało ryzyko, że chciałby się pozbyć wszelkich świadków mogących działać na jego niekorzyść. Wszakże nie chciałam, żeby przyjaciołom stało się coś nieszczęśliwego, tym bardziej już z mojego powodu. Wypuściłam więc powietrze ze świstem, przygotowując się na zderzenie z realiami, po czym podniosłam się z ziemi. Ruszyłam do garderoby, wzięłam biały golf, żeby zakrył siniaki, i workowate jeansy, które mogłyby mi dać chociażby odrobinę komfortu. Usiadłam przed toaletką i mocno podkreśliłam oczy kredką. Mocny makijaż, w którym nie czułam się dobrze. Bo był przykrywką, dowodem, że wszystko jest w porządku.

Jakże fałszywa stałam się w tym wydaniu, nienawidząc siebie za to, co teraz robię. Nie mogłam być sobą, powinnością było założyć maskę, by ukryć rany.

Shadows and Bones  / ZAKOŃCZONE /Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz