Chicago nocą było czymś co kochałam bardziej od Anabell. A dla jasności była ona wszystkim co miałam. Nie potrafiłam wyobrazić sobie życia bez niej. Była dla mnie jak siostra, której nie było mi dane mieć. Była po prostu kimś więcej. Znałyśmy się chyba od zawsze, nie pamiętam dokładnie od kiedy. Ona po prostu była tu zawsze. Choć ja nigdy nie powiedziałam jej co tak naprawdę dzieje się za murami mojego domu gdy nikt nie patrzy.
Idąc za Michaelem dawałam wszystkim uśmiech, który miał być szczery. Gra pozorów była czymś co opanowałam jeszcze w przedszkolu. Nie wyobrażałam sobie, żeby zamienić tu z kimś nawet słowo...
-Pimperly przyjacielu!- kojarzyłam tego człowieka, był wysoki (bardzo wysoki) wysportowany, gdyby tylko był młodszy.. Ana by się chyba opluła gdyby go zobacz. Wyglądał jak starsza wersja Iana Somerhalder'a, imponujące.- Tyle lat, będziemy musieli to nadrobić. Koniecznie weź ze sobą Lily, a ta młoda dama to zapewne Lorelai, piękna dziewczyna.- na wzmiance o mamie oczy mi się zaszkliły, natychmiast odwróciłam wzrok.
-Vélez, miło cię widzieć przyjacielu. Ile to już lat? Dziesięć, dwanaście? Niestety Liliana nie pojawi się. Zmarła kilka lat temu. Zato droga Rori z chęcią na pewno się ze mną wybierze. Zapewne jest tu także twoja żona i syn, co u nich? - lecę kurwa i zamaszyście podwijam kiece do chuja. Zanim całkowicie odcięłam się od tej rozmowy zanotowałam tylko, że wspomniany wcześniej syn mężczyzny ma unikatowe imię. Samuel.
Na tego typu imprezach nigdy nie było bezpiecznie. Wszędzie kręcili się szemrani ludzie. Kiedyś wyobrażałam sobie, że ktoś w końcu mnie uwolni i da mi kulkę w serce. Było to moje najskrytsze marzenie. Nie potrafiłam rozmawiać z tymi ludźmi, bałam się, że powiem coś co nie spodoba się mojemu ojcu, a nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie teraz. Najlepiej wychodziło mi stanie u jego boku, bycie jego wizytówką. Nienaganna fryzura, makijaż, suknia, piękna twarz czy figura. Zawsze musiałam być idealna, starać się aby przypodobać się każdemu. Ale w tym wszystkim traciłam siebie.
Jasne dziewczęce stroje, delikatne makijaże zdecydowanie bardziej były czymś co kiedyś uwielbiałam. Spódniczki i wstążki we włosach stopniowo zmieniały się w ciemne stroje i mocniejszy makijaż, naturalne włosy zmieniły się na te wiśniowe. Beztroska zamieniła się w wielką odpowiedzialność. Duża liczba przyjaciół zmieniła się w Ane. Dobre oceny zamieniły się w te wzorowe. Miłość do baletu w obowiązek. A miłość w rozczarowanie. Szczególnie ta do mojego ojca.
- Przepraszam was na sekundkę, muszę zamienić z nią słówko- Wystraszona wybudzam się z transu. Mocny ścisk nadgarstka nie zwiastuje nic dobrego.-Co ty odpierdalasz co? Waleria mówi do ciebie a ty nie reagujesz kurwa, nie zamierzam się za ciebie wstydzić jasne?
-Oczywiście ojcze. Niech Pani wybaczy mi moje zachowanie, bardzo przepraszam.- słowa wylatują ze mnie jak z procy gdy ojciec mocniej ściska mój nadgarstek a zamiast uśmiechu na moich ustach pojawia się grymas, jednak po moich słowach kobieta ze zdziwieniem patrzy się na pana Véleza.
-Nic się nie stało skarbie, zastanawiałam się tylko czy nie chcesz się czegoś napić. Michaelu zgodzisz się chyba aby poszła ze mną?- posyłam jej tylko wystraszone spojrzenie. Już wiem co się stanie po powrocie do domu.
Jednak luzuje uścisk na moim nadgarstku i odpowiada, że oczywiście. Japierdole to mój koniec. Zanim ruszam zerkam tylko na mój zaczerwieniony nadgarstek i przesuwam go za siebie.
-Kochanie jest piątek, nie wolałabyś być teraz z przyjaciółmi? Detroit jest kawał drogi stąd. Och no tak gdzie moje maniery! Nazywam się Waleria Vélez, byłam przyjaciółką twojej mamy, jednak niedługo przed jej śmiercią wyjechałam z mężem i synem do Miami i straciłyśmy kontakt. Jak się trzymasz?- Zaskoczyły mnie jej słowa, nie spodziewałam się, że w ogóle zainteresuje się mną.
-Oh, nie wiedziałam. Miło mi panią poznać, wygląda pani bardzo znajomo. A co do pani pierwszego pytania, to mój ojciec decyduje o moim wolnym czasie i takim sposobem jestem tu gdzie jes..- wystraszona moimi słowami w momencie urywam- znaczy.. ja.. przepraszam nie powinnam tak mówić, rozumiem jeśli przekaże to pani memu ojcu i poniosę karę za moją nie rozwagę, nie chciałam pani urazić, naprawdę przepraszam...- definitywnie właśnie sama kopie sobie grób.
-Oh kochanie...-oczy się jej zaszkliły- co on z tobą zrobił...
-Lorelai! Koniec tej rozmowy w tym momencie wracamy do domu!- Japierdole tylko nie to, wystraszona spoglądam na niego gdy w zawrotnym tempie zbliża się do mnie. - Nie tak cię gówniaro wychowałem, w tej chwili idziemy. - mówiąc te słowa stanowczo łapie za mój nadgarstek i nie patrząc na nikogo ciągnie do wyjścia z sali.
Boże mój. Uratuj mnie jeśli istniejesz.
Samuel
Wygląda dziś pięknie. Wydoroślała.
Zdecydowanie nie jest to Rori, którą znałem. Przy barze razem z moją matką stoi pierdolony anioł. Lorelai ubrana w cholernie obcisłą czarną sukienkę i czarne szpilki, które miały dodać jej wzrostu sprawiają, że wygląda cholernie seksownie. A jej włosy które ponętnie podkreślają jej szyje? Ideał. Czekałem na to tyle pieprzonych lat... I gdy już tylko ruszyłem w jej kierunku ukazała mi się jej wystraszona mina. Coś we mnie drgnęło gdy jej ojciec szarpnął za jej nadgarstek ze zdenerwowaniem szepcząc jej coś do ucha ciągnąc za w kierunku wyjścia.
-Mamo?- Pieprzone łzy spływają po jej policzkach gdy tata delikatnie ją obejmuje.- Co się stało? powiedz nam proszę..
-Boże on zniszczył to dziecko.- po tych słowach wyrwała się z objęć mojego taty i ruszyła do drzwi nie oglądając się za siebie.
Rori 6, Samuel 10
-Sam, gdzie jesteś?- krzyk Rori rozniósł się echem bo naszej już prawie pustej posiadłości.- Sam?- zapytała gdy powoli weszła do mojego pokoju.- Co się dzieje? Dlaczego się pakujecie?- Starałem się nie rozpłakać. Musiałem być silny za nas dwoje.
-. Dziś wieczorem wyjeżdżamy do Miami, Dostałem się do tej szkoły sportowej.- serce mi pękało gdy dziewczynka zaczęła płakać. Nie potrafiłem się odezwać, powiedzieć nic więcej.
- Ale obiecałeś mi, że mnie nie zostawisz z nim samej.. przecież mówiłeś, że jesteśmy przyjaciółmi na zawsze i..i.. i, że nie wyjedziesz...
- Najlepiej będzie jak już pójdziesz. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Był to stek bzdur, które jadłaś mi z ręki. Jesteś żałosna.- słowa te ledwo przechodziły mi przez gardło. Ona jednak musiała o mnie zapomnieć. Musiała. Musiała, prawda?
- Dobrze, już wychodzę. Przepraszam, że ci się narzucam.- to ostatnie słowa, które wypowiada, i jednocześnie te, które wszystko kończą.
____
Dajcie znać jak wam się podoba i do następnego!!!
CZYTASZ
NO TIME TO DIE
Fiksi RemajaXX.XX.XXXX Drogi pamiętniczku, to dzień w którym przestałam walczyć. Na zawsze twoje R.